Z góry uprzedzam, że ten post może nie mieć sensu i składni z powodu stanu w jakim go piszę. Jak co roku dopadło mnie jesiennie przeziębienie, więc duży i mały kot, ja oraz tona leków, zapakowaliśmy się do łóżka na kilka dni w nadziei, że choroba będzie dla nas łaskawa. Herbata, sok malinowy i prąd do herbaty plus filmy, z których prawie każdy okazał się nieszczęśliwą historią miłosną (wreszcie coś bardziej przyziemnego, nie?). W takich warunkach natchnienie przyszło samo. Wiadomo- leki, gorączka itd. ;)
O co tak naprawdę chodzi z tym, że koniecznie nie chcemy być same? Z czym to się wiąże? Już wyjaśniam. Ostatnio znowu rozmawiałam z kilkoma koleżankami. Jak to baby, zawsze na coś narzekamy, coś nam nie pasuje, coś byśmy zmieniły, podkręciły. Niestety, gorzej jeśli po raz kolejny pojawia się ten sam problem, który wraca i wraca. Z którym nic nie robimy i nie zmieniamy go. Tak jest też w tych kilku przypadkach. Chodzi właśnie o to łapczywe zaspokojenie naszego pragnienia miłości.
Ile już razy słyszałam, że chłop beznadziejny, że się do niczego nie nadaje, że leniwy, nijaki, bez charakteru, głośny, za cichy, kłótliwy i Bóg wie jaki jeszcze. I co w związku z tym? Nic. „Bo ja nie umiem być sama”, „Bo przecież finalnie to nie jest jakiś koniec świata”, „Faceci tacy już są, znam gorszych”. To tylko niektóre z wymówek. Podobnie jest z szukaniem „miłości” na siłę. Takie przypadki też poznałam. Wplątywanie się w milion różnych związków jeden po drugim, wchodzenie w kilka relacji na raz bo „a nóż któraś wypali”, dawanie szansy komuś kto na nią już nie zasługuje, albo może nigdy nie zasługiwał, łudzenie się i tłumaczenie- znowu. Jesteśmy tak bardzo zachłanne na to uczucie i tak przez to naiwne.
Nie mówię, że to jedynie domena kobiet. Zdecydowanie nie. Mężczyźni też bywają naiwni, zachłanni, kochliwi albo leniwi. Tkwienie w relacji, która już na samym początku zdaje się być porażką lub szukanie jej na siłę, nie może zaowocować niczym pozytywnym. Powiedzmy sobie w prost- czy powinniśmy być z kimś z litości? Przywiązania? Bo tata go lubi? Bo „jakoś to jest”? Bo nikt lepszy pewnie mi się nie trafi? Słyszycie jak to brzmi?
Miałam wczoraj rozmowę z W na ten temat. Rozmawialiśmy o znajomych przypadkach takich sytuacji. Zadałam mu pytanie o to po co i dlaczego właściwie jesteśmy w związku, wiążemy się z kimś. Przecież nikt tego od nas nie wymaga, nie zmusza. Jest to decyzja i działanie całkowicie dobrowolne i zależne od naszej woli. Więc jeśli już to robimy, decydujemy się na taki krok, co powinno nami powodować? Mówię tutaj o prostej kalkulacji ( tutaj trochę w tym temacie: http://rozwiedziona.pl/?p=144). Po pierwsze związek powinien opierać się na czystym i bezinteresownym uczuciu, takim które nie mówi nam co powinniśmy zrobić tylko takim, które pcha nas podświadomie do gestów i czynów pokazujących tą miłość. To dbanie o drugą osobę, sprawianie by się uśmiechała, bronienie jej od łez i smutku, pokazywanie swojej obecności i wsparcia bez względu na sytuacje, odległość i wszystko inne. Po drugie- poczucie bezpieczeństw a poza tym: wsparcie, zrozumienie, dawanie siły, odwagi, uczenie się nawzajem, rozwijanie, motywowanie, pasja, erotyzm i bezgraniczne cieszenie się sobą. Czy nie tego chcemy? Nie dlatego tak pragniemy posiadania tej drugiej osoby?
Czemu więc tkwimy w relacjach, które nie maja choćby 1/3 z wymienionych rzeczy? Dlaczego tracimy swój czas, energie, uczucia? Powodów jest wiele, każdy kto w czymś takim tkwi lub tkwił, na pewno umiałby to jakoś wytłumaczyć. Główne zauważone przeze mnie powody to: strach przed zmianami, lenistwo (bo przecież trzeba będzie szukać kogoś nowego), bo rodzice są zachwyceni więc to na pewno świetna partia, bo ona/on się załamie. To chyba te najczęstsze.
Ja nie mówię, że zakończenie jakiejś relacji jest łatwe i przyjemne. Nie jest. To zawsze są momenty bolesne, ciężkie, trwające, będące jakimś procesem i transformacją. Czasem kończymy związek jednego dnia, czasem trwa to miesiącami. To faktycznie zniechęca, ale tak samo jak podczas nauki pływania na pewno nie raz zdarzy nam się nałykać wody, tak i w miłości musimy dostać po tyłu, żeby zmądrzeć. Ze swojego doświadczenia wiem, że koniec relacji w dużej mierze nie zależy od nas samych, ale i od drugiej strony- takie uroki związku, absolutnie wszystko dzielone jest na pół. Czasem nie udaje się pokojowo, delikatnie, po przyjacielsku i z klasą. Bywa, że kończymy swoją przygodę we dwoje w atmosferze wojny, oskarżeń, łez, niedomówień i wzajemnej nienawiści. To dodatkowo boli. Coś nas przecież kiedyś łączyło, coś razem przeżyliśmy, przeszliśmy, były słowa, wyznania i obietnice a teraz jesteśmy sobie obcy. Oczywiście gdybym mogła, swoje związki mniej lub bardziej poważne, kończyłabym z klasą i po przyjacielsku- niestety nie zawsze się tak dało.
Chciałabym skłonić Was do myślenia o tym „muszę być kochany”. Czy faktycznie muszę? Może chcę i dlatego tak dobrze byłoby poczekać na coś wartościowego? Nie wmawiać sobie, że będzie to pierwsza napotkania i akceptowalna osoba? Warto się nad tym zastanowić.
kmk says
A co z myśleniem, że jeśli podejmiemy decyzję o rozejsciu się, to zranimy druga osoba i ona będzie przez nas cierpieć (włączając w to fakt, że samemu przez drugą osobę cierpiało się nie raz)???
karmel says
Rozstania zawsze wiążą się z cierpieniem obu stron. Jeśli kiedyś pojęliśmy decyzję o byciu razem, to musiało nam na sobie zależeć prawda? To zawsze strata, poczucie porażki i ból. Warto jednak przeanalizować czy zostanie w związku nie przysporzy nam większego ( zarówno jednej jak i drugiej stronie).
Magda says
A ja sadze ze czasami trzeba zawalczyc o to by bylo lepiej. Nie rezygnowac, bo tak jest najlatwiej. Wlasnie myslac odwrotnie ” e tam po co sie meczyc, znajde sobie inna/ innego, bedzie lepiej” uczy nas ucieczki a nie walki. Lenistwo to wlasnie rzucenie osoby z ktora wlasnie nam sie nie uklada, bo nie chce nam sie postarac i zawalczyc o to, co kiedys bylo powodem tego ze kogos pokochalismy.. Oczywiscie sa wyjatki, jak zawsze i nie warto sie babrac w czyms co nie ma najmniejszego sensu,jednak czasem warto sie wysilic by ten sens znalezc. Pozdrawiam :)
karmel says
Też jestem zwolenniczką walki do końca- to oczywiste. Miłość nie powinna być czymś z czego rezygnujemy przy pierwszym potknięciu. Ja jednak piszę o sytuacjach drastycznych, męczących, mogących zniszczyć naszą psychikę, zdrowie i życie, wiele skomplikować zniszczyć. O sytuacjach, w których musimy pomyśleć też o szacunku dla siebie jako człowieka. Czasem po prostu nie ma odwrotu…
Darek says
zgadzam się z tym w 100 %
Arumara says
Jestem facetem po 40 i przeżyłem wiele związków. Jak dotychczas zrezygnowałem z jednego, kiedy kobieta próbowała wymusić coś na mnie stosując przemoc. Pozostałe skończyły się z powodu mojej spokojnej natury i zbyt miękkiego serca, bo potrafiłem wszystko w domu zrobić i kobiecie nieba uchylić…
Aktualnie muszę zakończyć związek z kobietą, która jest w trakcie rozwodu, ma dwójkę małych dzieci i kilka poważniejszych chorób. Bardzo mi odpowiadała, dużo mówiła o sobie, jaka jest w związku, ale z czasem widziałem, że to się nie sprawdza. Tłumaczyła się faktem problemów z rozwodem i stresami – rozumiałem to. Latem mieszkaliśmy razem, ale od października zamieszkaliśmy osobno (zbyt zawiłe powody), zaraz potem okazało się, że zamieszkała ponownie z mężem. Musiałem to jakoś znieść i znosiłem do tej pory. Nie miała czasu na nawet jedno spotkanie w tygodniu, wpadała na kawę i papierosa, zawsze było żalenie się ze swojej sytuacji. Może ze dwa razy na przywitanie przytuliła się. W smsach pisała jak bardzo mnie kocha i jak jej na mnie zależy, że tęskni itp. Często zdarzało się, że przez kilka dni nic nie napisała, choć ja pisałem ciągle. Zdarzało się też, że zaplanowane spotkanie nie wyszło, bo… i tu różne wymówki. Chciałem jej pomóc, znaleźć mieszkanie dla niej i dzieci takie, żeby było ją na nie stać. Tu też ciągle się wykręcała, a że nie ma pieniędzy, a że teraz nie sezon na mieszkania, a że czeka na znajomego, który za opłaty jej wynajmie mieszkanie… Ciągle odwlekała. Ostatnio mnie zaskoczyła pomysłem, że poczeka do rozwodu, wtedy sąd nakaże jej mężowi wyprowadzkę i mieszkania nie będzie musiała szukać. Postawiła mnie przed perspektywą takiego „związku” jaki mieliśmy przez kolejnych wiele miesięcy. Dlaczego napisałem w cudzysłowie? A jak można takie coś nazwać? Dopiero moje wizyty u psychologa zaczęły mi uświadamiać, że coś jest nie tak, że ona nie jest ze mną w porządku. Przyłapywałem ją też wiele razy na rozbieżności faktów, kiedy któryś raz z kolei mówiła o tym samym.
Coś o jej mężu: pije po kilka piw codziennie i ją obwinia za to. Często dochodzi do utarczek słownych, kiedy ją wyzywa od różnych aż dzieci bronią matkę przed ojcem… Męczy ją psychicznie, miał nawet dwa razy założoną niebieską kartę za znęcanie się psychicznie. Na mediacjach ustalono, że ma leczyć się u psychologa, psychiatry i w AA, oczywiście nic z tym nie zrobił przez trzy miesiące.
A co ona zrobiła? Nic, ciągle powtarza, że wszystko musi sama i wszystko musi zrobić powoli, by gdzieś błędu nie popełnić. Moje prośby o wyprowadzkę traktowała jak naciskanie, więc dałem temu spokój. Poprosiłem o częstsze spotkania, to podawała wiele powodów, które jej w tym przeszkadzały. W ostatni czwartek spotkaliśmy się na chwilę, załatwiała jakąś sprawę. Kilka minut rozmowy i wsiadła do tramwaju i pojechała do koleżanki na kawę, zamiast spędzić trochę czasu ze mną i porozmawiać. Po chwili dostałem smsa: Nie denerwuj się. Pękło coś wtedy we mnie i jej napisałem, że nie denerwuję, jest mi po prostu smutno z powodu całej tej sytuacji. Do dziś nic nie odpisała…
Jak się czuję? Zraniony na pewno. Oszukany zresztą też. Zaufanie do niej spadło prawie do zera. I jeszcze niesmak, że pozwalałem się na takie manipulacje przez 5 miesięcy. Podjąłem decyzję o rozstaniu, ale wcale nie jest mi łatwo, mam świadomość tego, że zostawię kobietę w trakcie rozwodu, z dwójką dzieci, schorowaną i zestresowaną. Zapewne do końca życia pozostanie we mnie ta świadomość, bo nie jestem typem faceta, który skacze z kwiatka na kwiatek, kiedy mu źle i jeszcze ma wszystko w głębokim poważaniu. Boję się, że może ona źle znieść wiadomość o zerwaniu, tym bardziej, że obiecałem jej kiedyś (jak nie wiedziałem, że zamieszkała znowu z mężem), że poczekam do jej rozwodu… Tylko gdzie z jej strony szacunek do mnie? Gdzie okazanie tej miłości o której łatwo jej było pisać i mówić? Czy mam trwać w tym czymś i czekać może rok jeszcze? Czasami się odezwie, jak będzie potrzebowała wyżalić się albo po to, bym ściągnął jej jakąś muzykę na telefon… Do tego sprawa z dogadywaniem się: jak podpowiadałem jej logiczne rozwiązanie jakiegoś problemu to i tak zrobiła po swojemu oczywiście pakując się jeszcze głębiej w problemy… Mówi, że potrzebuje pomocy, ale jak chcę pomóc, to nie korzysta z niej. Mówi, że potrzebuje wsparcia, ale… chociaż by za to przytuliła i powiedziała: cieszę się że jesteś… Nic z tych rzeczy.
Dla takich ludzi jak ja, uczuciowych, ugodowych, po prostu dobrych – rozstanie nie jest łatwe. Ważne jest przejrzenie na oczy i uświadomienie sobie czy naprawdę warto pakować się w nieznane, kiedy nie widać szans na poprawę relacji i sytuacji…
Zakończę to pisanie, bo bym mógł pisać i pisać. Wrzucę tą treść na mojego bloga i może jeszcze rozwinę temat. Dopiero tam zaczynam, ale chcę pisać o podobnych sprawach, swoich przemyśleniach i odczuciach faceta, który nie do końca jest facetem, jeśli chodzi o uczucia…
Tetyda says
Niewielu jest takich jak Ty.
Życzę Ci siły i znalezienia odpowiedniej osoby!
Monika says
Mówi się że nadzieja umiera ostatnia, mam w sobie jej az za dużo …. jeszcze chyba do końca nawet nie wyzbyłam się naiwnosci dlatego czasami walczę ile jestem w stanie ile mam sił do walki o coś na czym mi zależy… nie zawsze jest to warte mojego poświęcenia ale jeszcze nie potrafię odpuścić tak jak rozum mi podpowiada.