Dziś chciałam napisać Wam o czymś co od dłuższego czasu obserwuje z dużym niepokojem… Myślę, że to temat dotykający nas wszystkich i mam gdzieś w środku cichą nadzieję, że komuś z Was otworzy oczy, pobudzi do działania, pokaże coś na co byś może nie zwróciliście uwagi…
Chodzi o ciche przyzwolenie: na snucie intryg, na fałszowanie, na kradzież, na traktowanie drugiej osoby jak śmiecia po niereagowanie na głodzone dzieci czy bitą za ścianą sąsiadkę… Skala zarówno wielkości złych czynów na które pozwalamy innym co wielkość samych czynów, jest ogromna. Zaczynamy od niewinnego „podpierdalania” (inaczej tego nie nazwę), koleżanki, kreciej roboty, śmiania się za plecami, kłamstewek, oszustw, manipulacji, na które pozwalamy bo:„to przecież nic takiego, „tyle osób tak robi”, „on/ona tak ma”, „olać, są ważniejsze rzeczy” itd…po te wielkiego kalibru jak konkubent znęcający się nad dziećmi partnerki, przemoc, przestępstwa, których nie zgłaszamy: ze strachu, lęku, obawy, znieczulicy…
Dzięki temu te zachowania kwitną, rozwijają się, rosną i…stają się coraz bardziej powszechne. Przecież jeśli prawie nikt na nie nie reaguje to, to może nie są takie złe? Może i my możemy ciut przekroczyć jakieś granice dla swoich korzyści, poklasku, zrobienia sobie dobrze? Nie reagujemy, czyli…dajemy na to przyzwolenie, nie potępiamy, nie widzimy w tym nic złego, przyczyniamy do tego, że tak jest… Obserwuje to zjawisko, widzę jak wiele osób widzi pewne rzeczy i umywa ręce, jak siebie lub druga stronę tłumaczy, nie chce się mieszać, ingerować i…szlag mnie trafia a krew zalewa. Serio.
Pamiętam, że już od dziecka byłam mega wyczulona na to by wszędzie była sprawiedliwość. Słyszałam wtedy, że „sprawiedliwości nie ma” i że walka o nią to walka z wiatrakami. Czy to jednak znaczy, że mamy ją totalnie olać? Nikt z nas nie jest święty. Sama wielokrotnie pisałam tu, że mnie do świętej baaardzo wiele brakuje i dałam cała w swoim życiu wiele razu i na wielu polach. Nie jestem nieomylna i zdecydowanie spaprałam sporo. Staram się jednak zawsze odpokutować swoje i jakoś odpracować lub naprawić swoje błędy. Mam tez ogromne poczucie wspomnianej sprawiedliwości. Pamiętam z młodości sytuacje, gdzie w grupie znajomych wszyscy nagminnie obgadywali naszego kolegę, czepiali się tego co robi, jak żyje, niszczy sobie to życie itd. Nikt jednak nie chciał powiedzieć mu tego wprost, usiąść z nim i powiedzieć:” Stary, robisz źle, ogarnij się. Zmień to i tamto itd.”. Obgadywali wszyscy – nikt nie chciał zrobić ruchu… W końcu po co się w tym babrać? Po co wychodzić z inicjatywą? Niech kto inny to zrobi. I zrobiłam – ja mu to powiedziałam. Powiedział w dobrej wierze i chcąc pomóc, wyjaśnić, zakończyć tę przedziwną sytuacje. Wiecie jak to się skończyło? Nikt mnie nie poparł. Każdy umył ręce, udał, że nic nie wie, nie ma pojęcia o co mi chodzi itd… Moja przyjaźń z tym kolegą się skończyła a z pozostałymi przyjaźni się dalej…i dalej oni obrabiają mu tyłek za plecami.
Na co dzień obserwuje masę takich sytuacji i zachowań – praca, znajomi, przyjaciele, bliższe lub dalsze mi osoby, różny kaliber spraw. Boli, bardzo boli to co widzę. Przyjaciel wbijający nóż w plecy, przyjaciel nie reagujący na zachowania innej osoby w stosunku do swojego przyjaciela, łamanie zasad ogólnie uznawanych za moralne itd. Ciche przyzwolenie… Bardzo bym chciała byście przemyśleli ten temat. Byście faktycznie rozejrzeli się tak naprawdę wokół siebie i chcieli zobaczyć te sytuacje i na nie reagować. Nie chować głowy w piasek, gdy mąż koleżanki na forum miesza ją z błotem, kolega obgaduje kolegę, grono znajomych zmawia się przeciwko jednemu ze swoich, sąsiadka już 4 raz szarpie swoje dziecko w sklepie a sąsiad po pijaku robi awanturę za ścianą co weekend. Nie żyjmy w znieczulicy, nie udawajmy ślepych, nie przyczyniajmy się do tego by działy się dramaty, o których czytamy w gazetach a one dzieją się tak blisko nas…
Znam to…ostatnio zwróciłam uwagę znajomemu, który o matce swojego dziecka mówił: ta kretynka. Nie mógł zrozumieć dlaczego nie życzę sobie, żeby tak mówił o kobiecie z którą wciąż walczy o dziecko.
Nie godzę się na takie zachowania.
Znajomy obraził się na mnie. Już nie rozmawiamy.
Bo ludzie nie chcą i nie potrafią przyjmować krytyki :( niestety… Zauważam, że jest to coś czego uczymy się całe życie a nie którzy nie potrafią nigdy :(
„Przecież jeśli prawie nikt na nie nie reaguje to, to może nie są takie złe?” …lub też – jeśli prawie nikt nie reaguje to znaczy, że nawet jeśli to co robię jest złe to i tak nie poniosę konsekwencji.
To o czym napisałaś obserwuję już od kilku lat i jak sama zauważyłaś z powodu braku reakcji otoczenia te zachowania rozrastają się. Nie wiem dokąd to zmierza, ale kiedyś (przepraszam za określenie) pier… i to z wielkim hukiem. Dla mnie podpier… w pracy, zakładanie maski to już chleb powszedni, chyba nie ośmieliłabym się być sobą w miejscu, w którym rządzą pieniądze. Niestety w dzisiejszym świecie nie ma innych wartości, smutne, ale prawdziwe.
Ostatnio moj partner zwrócił uwagę swojemu koledze na to jak traktuje w towarzystwie swoja narzeczona jak ja poniża ubliża i wyzywa od szm&t i innych. I oczywiście co sie stało ona stanęła za swoim narzeczonym który ja podle traktuje i tak wyzywa a on powiedział mpjemu zeby sie nie wtracal bo to nie jego sprawa. Widac niektórzy maja na to wychodzi taki styl zycia zeby sie tak traktować i wyzywać i im to nie przeszkadza nawet kobietom ze ich przyszły Maz wyzywa je!! Brak słów co sie dzieje.
Niestety tak jest. Ja słyszałam o interwencji gdy facet uderzał głowa swojej kobiety o ścianę w klubie i mezczyna który stanął w jej obronie oberwał od obojga. Rzucili się na niego z pięściami :/
To juz jakies patologie… Do potęgi entej.
wbrew pozorom- cholernie częste