!!NOWY POST!!
Dziś chciałam razem z Wami, wrócić do posta, który wielu z Was, pozwolił się ze mną utożsamić. Zobaczyć ile w nas wszystkich jest podobieństw, tych samych lęków, frustracji, obaw. Pamiętacie tekst o majtkach wyszczuplających ala Bridget Jones, koszmarze nieudanych randek i frustracji jaka budowała się wtedy we mnie każdego dnia (tu link do niego>> „Ja, Bridget Jones i majtki wyszczuplające” )? Cóż, to ten okres, którego nie wspominam najlepiej. Z jednej strony czułam się już gotowa na nowy rozdział, na nowe znajomości, wyjście do ludzi, złapanie wiatru w żagle, z drugiej zaś…zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo nie jestem na to gotowa z innych niż głowa, względów.
Z własnych doświadczeń wiem tyle, że nie warto zabierać się za rzeczy istotne bez przygotowania, poukładania sobie wszystkiego, ale przede wszystkim zamknięcia lub wyjaśnienia spraw, które mogą rzutować na to, co chcemy zacząć. Jestem zwolenniczką podejścia na 100%. Jeśli chce by coś mi się udało, staram się być w tym całą sobą, Robienie czegoś na pół gwizdka nigdy nie da nam zadowalających efektów. A na takie rzeczy w ogóle szkoda tracić czas. Tak też było i w tym przypadku. Z jednej strony byłam już mentalnie gotowa, miałam oczyszczoną głowę, poukładane sprawy starego związku, ustabilizowaną sytuację związaną z pracą, mieszkaniem itd. Naturalnym więc było dla mnie pragnienie, by w moim życiu pojawili się znowu ludzi, przyjaciele, znajomi i nowy partner. Okazało się jednak, że trafiłam na ścianę. Na problem tak banalni i prozaiczny, a jednocześnie dla mnie jako kobiety, fundamentalny. W całym tym bałaganie i próbie odbudowania tego co się zawaliło, zaniedbałam siebie. I nie mówię tu o tym, że przestałam się myć, nie dbałam o włosy czy przestałam depilować nogi :D Chodzi mi bardziej o moje poczucie własnej wartości jako kobiety, na co oczywiście również wpływał ówczesny wygląd. Byłam tak pochłonięta pracą nad całym tym „mentalem”, że nie zauważyłam plus 15 kg na wadze, które burzyły we mnie całą ekscytację na myśl o nowym początku.
Dla jednych może to być bez znaczenia, mi uświadomiło fakt zajadania i zapijania stresu byle czym. Dodajmy do tego nietrafioną fryzurę, która nie robiła ze mnie „nowej, lepszej mnie”, cellulit, opuchnięcie z powodu gromadzenia wody i pewnego rodzaju pokraczność wywołaną wszystkim wyżej wymienionym. Cóż, kiedy zauważasz, że już nawet bielizna wyszczuplająca nie bardzo jest w stanie ukryć to co dzieje się z Twoim ciałem, cała motywacja spada a frustracja rośnie- przynajmniej tak było u mnie.
Nie chciałabym jednak skupiać się w tym tekście stricte na wyglądzie- nie o to mi chodzi. Nie jest moją intencją przekonywanie teraz każdego do diety, do ćwiczeń, jakiś niezwykłych zmian czy zabiegów. Tą krótką historią chce Wam zwrócić uwagę na to, że każda z nas, ma jakiś swój „kanon” siebie, który sprawia, że czujemy się ze sobą i swoim ciałem dobrze. Jedna z nas potrzebuje ważyć 50 kg, inna 70 kg a inna ma w nosie wagę, ale kluczowe są dla niej włosy/zęby/pośladki. Jedna chodzi na siłownię, bo rozpaczliwie chce zrzucić wagę, dla innej ma ona charter terapeutyczni, pozwala się wyżyć, pobyć wśród ludzi czy zwyczajnie zmęczyć. Niezależnie od tego do jakiej grupy się zaliczasz, warto byś pamiętała, że nie masz ścigać jakiś pseudointernetowych wzorców, nie masz wyglądać jak z Photoshopu, nie musisz w pisywać ze we współczesny kanon piękna, który (co warto zauważyć), co sezon się zmienia ;) Bądź najlepszą wersją samej siebie!! Taką jaką chcesz, a nie musisz być. Taką z którą Ci dobrze, z którą sama chciałabyś być czy się przyjaźnić. Wersją, która odpowiada na Twoje potrzeby, a nie zadowala osoby trzecie. Myślę, że w dzisiejszych czasach to szalenie ważne i warto mówić o tym głośno, aby zarówno starsze jak i młodsze kobiety czuły, że nie są przymuszane przez kogokolwiek do tego, by sprostać wymaganiom wprost z kosmosu. By skupiać się tylko na wyglądzie, by mierzyć swoją wartość ilością kilogramów jakie pokazuje waga, obwodem talii, wielkością biustu czy ilością zmarszczek. Budujmy swoją wartość i pewność siebie tak, jak czujemy. Jedna będzie potrzebowała do tego spadku wagi, inna kolejnych studiów czy kursów, jeszcze inna awansu, a kolejna zmiany fryzury i to jest ok, bo robicie to w zgodzie ze sobą.
Ja na tamten moment miałam w miarę zadowalającą pracę, poukładane sprawy, ale nadwaga była mega obciążająca dla mojego samopoczucia. Ważna nie tylko ze względu na wygląd, ale i zdrowie. W wyniku kilku śmiesznych historii, trafiłam w końcu na siłownię. Ze znienawidzonego miejsca, stała się tym, w którym czułam się bardzo dobrze. Ćwiczyła siłę woli, charakter, determinacje, pokonywanie własnych słabości. Z miejsca, które miało mi pomóc zrzucić zbędę kilogramy, stała się czasem intensywnych przemyśleń, możliwością zmęczenia frustracji, wypocenia złych emocji, powodem do dumy przed samą sobą. To wyniki jakie tam osiągnęłam, jeszcze bardziej wzmocniły mój charakter oraz dyscyplinę. Mniej więcej 6 dni w tygodniu pojawiałam się tam około godziny 22:00 i ćwiczyłam do 24:00. Potem pobudka o 7:00, praca, powrót do domu koło 19:00, lekka kolacja i znowu siłownia. Energia jaką mi dała, wiara w siebie oraz powód do formy, zaowocował już tą docelową, „nową mną” :D
To jak się w tym czasie zmieniłam, jak te zmiany dopełniły te przemiany wewnętrzne, było niesamowite. Oczywiście, kosztowało mnie to kupę czasu i energii, ale nie żałuję tego okresu! Moi bliscy, ale i obcy dostrzegli ten dawny „blask” w oku a ja czułam się tak bardzo wzmocniona i gotowa na to co nowe, że dosłownie przyciągałam pozytywne zmiany, sytuacje i ludzi. Ta sytuacja pokazała mi bardzo ważną rzecz. Być może właśnie to, że nie jesteś w pełni gotowa na zmianę lub swoje plany sprawia, że coś, czego oczekujesz lub pragniesz, nie przychodzi? Być może to, że nie jesteś na coś gotowa w 100%, wpływa na niepowodzenia na danym polu?
miki says
super wpis