Czasem zastanawiam się, czy to całe pomaganie ludziom ma sens. Nie tylko tu na blogu, ale w ogóle. Tak, wiem. Czasem jestem w tym nadgorliwa. Moi znajomi wiedzą, że szukam rozwiązań, chce pomóc, wesprzeć, staram się. A potem zwykle jest to samo…zastanawiam się po co. Dlaczego? Bo ludzie nie chcą pomocy, oni tylko mówią, że jej chcą i potrzebują a tak naprawdę chodzi im tylko o poklepanie po ramieniu, żałowanie, wypłakanie się, wygadanie, szukanie zrozumienia dla głupot, które robią, albo zrobienie czegoś za nich… Niestety, takie właśnie mam przemyślenia…
Najgorsze jest jednak to kiedy odzywają się, pozostają w kontakcie i są, gdy czegoś potrzebują- na przykład wspomnianej „pomocy”. Wtedy jesteś super, wtedy jesteś pomocna, wtedy jesteś „best friend” i nie wiem co jeszcze… Potem okazuje się, że zaczyna być lepiej i twoja pomoc była bez sensu, rady do dupy a oni dalej robią co uważają. Wielokrotnie pisały do mnie dziewczyny w fatalnych sytuacjach życiowych. Wielu pomagałam długi czas a potem znikały i dowiadywałam się od innych, że wróciły do „starego życia”. Bijący je mąż, brak perspektyw, zero zmian, życiowa szarówka, kiszenie się w tych strych brudach.
Po co więc zawracać komuś głowę? Obarczać go swoimi problemami? Pytać o rady? Wydaje mi się, że zrzucenie na kogoś swoich spraw po prostu daje ulgę i oddech. Możesz się przy tym wygadać, wypłakać, wykrzyczeć, a jak Ci ulży…wrócić to robienia głupot – w końcu na chwilę jest Ci lepiej, nie? Co z tego, że to tykająca bomba, która niszczy Cię od środka?
Ja mam bardzo poważne podejście do problemów. Przejmuje się innymi ludźmi bardziej niż sobą i to mój ogromny błąd. Przeżywam ich sytuacje, problemy, choroby, złamane serca, brak pracy, kiepską sytuację finansową i wiele innych. Szukam pomocy, dzwonie, pytam innych, angażuje siebie i ludzi dookoła a potem…klops. Ta się rozmyśliła, temu jednak nie jest tak źle, tamci robią dalej co robili, tylko teraz to przede mną ukrywają, bo im głupio, że po nic tyle szumu narobili – standard. Macie tak?
Co z tymi wszystkimi ludźmi jest nie tak? Czemu tak bardzo lubią tkwić tam, gdzie jest im tak bardzo źle lub udawać przyjaciół tylko w momentach, kiedy jest to dla nich wygodne? Dlaczego zwracający się po pomoc człowiek, kiedy ją otrzymuję zaczyna widzieć światło w tunelu, w którym był uwięziony a po czym, gdy ty z lekkim sercem pozwalasz mu działać, on z powrotem zapieprza w stronę tej cholernej czarnej dziury? To głupota? Brak charakteru? Lenistwo? Strach? Obłuda?
Napisałam ten tekst żeby pobudzić do refleksji, rozejrzenia się czy ktoś z Was nie jest jedną ze stron podobnych sytuacji. W takim momencie obie z tych stron powinny się poważnie nad sobą zastanowić. Ci proszący o pomoc, czy jest sens zawracać komuś gitarę a Ci pomagający, czy faktycznie warto zadawać się, pomagać i angażować siebie dla ludzi, którzy mają to w nosie.
monika says
czlowiek zalamany potrzebuje sie wyplakac tak jak jest to teraz w moim przypadku sama teraz jestem a tu nikt nawet nie zadzwoni nie pogada ja na przemian placze i mysle dlaczego sie tak stalo
karmel says
Płakanie i żal to jedno a czym innym jest proszenie o pomoc i rozwiązanie i nie robienie z tym niecnego ;) to dwie różne sprawy
Bea says
Dziękuję za ten wpis, bardzo jest on dla mnie na czasie, bo to ja jestem osobą która szuka rady i pomocy i potem się wycofuje. Czasami strach przed wyjściem z z ciemności jest większy niż perspektywa światła, że się tak wyrażę poetycko. Coś o tym wiem, ale dziękuję za ten wpis bardzo.
Baś says
To wszystko najprawdziwsza prawda. Ludzie bardzo szybko racjonalizują swoje zachowanie i czują się usprawiedliwieni a rady, nawet te dobre mają bardzo daleko. Po prostu lubią żyć swoim parszywym życiem i nie wyciągajmyich na siłę z tego bagna bo zaczynają być agresywni i mocno niemili dla „ratownika”.
Kasia says
pomóżcie proszę – nie wiem co robić
Mój facet miał urodziny i wyjechaliśmy na weekend z jego synem i syna kolegą – chłopaki mają po 15 lat. I mnie te dzieci bardzo denerwowały, bo cały czas byli skrzywieni. Z niczego niezadowoleni. Przy stole siedzieli z minami, jakby ktoś im zabił matkę. I jak próbowałam z nimi gadać to albo udawali, ze nie słyszą, albo robili wielką łaskę z odpowiedzią. Oczywiście nie było tak cały czas. Były też momenty fajne.
Ale ja w te jego urodziny miałam cały dzień zły humor i wieczorem trochę więcej wypiłam i kiedy mój partner zasnął, napisałam do koleżanki różne rzeczy na tych chłopaków i opisywałam jej sytuacje z tego dnia. Trochę przegięłam, napisałam też co mi się w moim partnerze nie podoba, tzn to że traktuje syna jakby miał 5 lat i ze nie zwraca mu uwagi.
I mój partner to przeczytał wczoraj. Miał mój tel, niechcący włączył rozmowę z koleżanką. Cała drogę z Mazur, tj. 4 godz. wracaliśmy w ciszy. On powiedział, że zrozumiał jaka jestem naprawdę. I że pisałam to do niej za jego plecami. A ja rzeczywiście przegięłam, ale to naprawdę było pod wpływem alkoholu. Przepraszałam go, mówiłam o całej sytuacji, ale nie wiem co jeszcze mogę zrobić…