Moje stałe czytelniczki dobrze wiedzą, że moje zdrowie pozostawia wiele do życzenia. Astma, problemy żołądkowe, alergie i depresja przez która przeszłam, robią swoje i często skutki tych przypadłości w naszym organizmie, zdrowiu i samopoczuciu odczuwamy jeszcze długi czas. Jeśli ktoś uważa, że depresja ma przełożenie jedynie na zdrowie psychiczne, jest w dużym błędzie. Ja odczułam ją bardzo jeśli chodzi o mój organizm. Wahania między kompletnym brakiem apetytu a obżarstwem, nieregularność jedzenia, jedzenie rzeczy śmieciowych, trudności w trawieniu, rozstrój żołądka itd. To tylko kilka przypadłości z tych dotyczących sfery żywienia a nie były to jedyne problemy.
Dziś nie walczę już z depresją. Lubię jeść i dobrze o tym wiecie ;) Problemy z jedzeniem jednak zostały. Po pierwsze nieregularność. Niestety w natłoku zajęć i spraw, nie potrafię się na tyle zdyscyplinować, by chociaż kawę wypić póki jest ciepła a co dopiero mówić o regularnym spożywaniu przynajmniej 5 posiłków. Dla mnie to kompletnie niewykonalne. Przez to właśnie nabawiłam się anemii i problemów żołądkowych. W natłoku rzeczy i spraw zwykle pierwszy posiłek jadłam 12-13:00…tak wiem, karygodne. Potem było już z górki. Wieczorem nadrabiałam kolejne cztery posiłki na raz. Totalne obżarstwo i jedzenie czego popadnie. Najczęściej tłustego i totalnie niezdrowego.
Drugi problem to nieumiejętność zdyscyplinowania się, planowania jedzenia, zmuszania się do jedzenia od rana choćby małych porcji by organizm mógł zacząć pracować. Sprowadzało się do tego branie leków na czczo oraz traktowanie kawy jako pierwszego i drugiego śniadania. Moja mama złapałaby się za głowę, ja za to zbierałam regularne reprymendy W. Mimo to…nie umiałam przez to przejść. Niestety, było to dla mnie szalenie trudne.
Kwestia numer trzy to zakupy. Te codziennie zwykle robię w Biedronce koło domu a większe np. woda mineralna, makarony, środki czystości w Tesco. Zawsze staram się aby były przemyślane, nie impulsywne i faktycznie potrzebne, mimo to każda wizyta w sklepie kończy się na paragonie od 50zł w górę. Łatwo policzyć, że w skali miesiąca, kwoty te robią się naprawdę spore. Nie pomogły listy zakupów, zamawianie ich przez Internet, tak by naprawdę były totalnie okrojone i zgodne z planem czy planowanie konkretnych posiłków. Zawsze pojawiały się jakieś „przydasie” i inne ekstra produkty, które te rachunki podbijały. Mimo, że jedzenie kupowałam normalne, żadne wymyślne i skomplikowane.
Jednym z pomysłów na rozwiązanie tej sytuacji było korzystanie z baru mlecznego nieopodal domu, gotowanie obiadów na kilka dni, które można zabrać do pracy lub catering z dowozem- dietetyczny. Z tymi pomysłami tez wychodziło różnie. W barze było smacznie przez jakiś czas, potem jakość jedzenia spadła a ceny poszły w górę, gotowanie obiadów na zaś, czasem się nie udawało bo zwyczajnie brakowało mi na to czasu a catering kupiony na Gruponie był niezły przez trzy tygodnie a potem stał się niezjadliwy i nie mogliśmy już przez to z W. przebrnąć. Mimo, że pozwalał nam na sporą oszczędność.
Tak oto wróciłam znowu do punktu wyjścia czyli jedzenia od przypadku do przypadku. Znowu popsuły mi się wyniki badań, zdarzały omdlenia, złe samopoczucie, zdecydowanie pogorszenie kondycji skóry, włosów, paznokci. Postanowiłam wciągnąć ten problem na listę postanowień noworocznych i w końcu się z nim rozprawić. Zrobiłam rachunek sumienia, przeszłam przez całą tą historię i udało mi się w końcu ogarnąć z czym miałam największe problemy i jakie rozwiązania były dla mnie najkorzystniejsze.
Postanowiłam znowu spróbować cateringu. Tym razem z Pomelo, bo po zrobieniu wywiadu w tej sprawie, ten wydał mi się najkorzystniejszy. Podchodziłam do niego z rezerwą, ponieważ wydawał mi się drogi, ale po obliczeniu wydatków na jedzenie dla siebie oraz wszystkich wizyt u lekarza z nim związanych, wyszło na to, że korzystając z niego zapłacę mniej niż płace teraz za odzywanie się samej. Chciałam tez rozwiązania, które narzuci mi jakąś dyscyplinę, zmusi do jedzenia tych cholernych 5 posiłków i nie będą to chrupki, burger czy pizza z pod domu. Postanowiłam zaryzykować. Oczywiście wybrałam dietę zbilansowaną, czyli żadne głodzenie się a zwyczajne zdrowe i pożywne jedzenie, które pomoże mi w walce z anemią. Chciałam by wpłynęło na moje zdrowie, samopoczucie oraz wsparło moje noworoczne postanowienie walki z cellulitem połączone z ćwiczeniami (trzymam kciuki za wszystkie dziewczyny, które się do mnie przyłączyły)!.
Od tygodnia jem regularnie. Śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Smaczne, zdrowe, ciekawe połączenia smaków, zero poczucia że jem coś odgrzewanego czy niesmaczną „masówkę”. Czuje się lepiej. Nie ma wzdętego brzucha, odbijania się, zgagi a przede wszystkim na luzie jem ostatni posiłek o 18-19 i mimo to zasypiając przed 24:00 nie czuje się głodna, nie mam potrzeby podjadania. Do śniadania nadal się zmuszam- rano zawsze mnie mdli przed jedzeniem, ale skoro jest, zmuszam się i potem jest już ok. Ciekawią mnie długofalowe efekty, ale jestem dobrej myśli. Bardzo chciałabym utrwalić w sobie ten nawyk i dopisać to do listy sukcesów pod koniec roku. Wiem, że teraz jestem w stanie dostarczyć mojemu organizmowi energii, witamin i wszelkich niezbędnych substancji odżywczych. Cieszy mnie, że jestem na diecie, ale nie sprawia ona, że musze się silić na jakieś wyrzeczenia. Po prostu jestem zdrowo i regularnie. To było dla mnie najważniejsze i się udało.
Jestem ciekawa jak było u Was? Czy stres z powodu rozstania, rozwodu, nieciekawej sytuacji domowej wpływał na Wasze zdrowie, samopoczucie i kondycję fizyczną? Zajadałyście stres czy nie jadłyście? Czy minęły wam te ewentualne problemy razem z rozwiązaniem się sytuacji czy odczuwacie je nadal? Może macie jakieś rady i wskazówki jak sobie z tym radzić? Jestem bardzo ciekawa Waszych spostrzeżeń i doświadczeń w tym temacie. W końcu temat samopoczucia i załamania w trudnych okresach naszego życia to nie tylko kwestia ducha, ale i ciała. Czekam na Wasze spostrzeżenia J
Dodaj komentarz