!!NOWY POST!!
Kobiety na tak samo wspaniałe i bez wad kreują macierzyństwo (nieskończona ilość plusów, benefitów oraz wspaniałości), jak wspaniale zamiatają pod dywan kwestie fatalnych wyborów sercowych. W obu tych przypadkach mamy spore problemy ze szczerością tak samo wobec siebie, jak i swojego otoczenia. Dlaczego? Bo w naszym kraju bycie żoną i matką to świętość bez miejsca na najmniejsze „ale”.
Mój ostatni post dotyczący ciąży wywołał lawinę wiadomości, reakcji i otworzył dyskusję na temat tego jak faktycznie ten stan wygląda. Cieszy mnie to, bo na jaw wyszło jak wiele z nas myśli tak samo, jak ja, ale boi się mówić o tym na głos. Wszystko z powodu konieczności bycia (jak się nam wydaje) idealną matką w oczach innych. Idealną to znaczy taką, która nie narzeka na swoje dziecko, na niewygody, na zmęczenie, samopoczucie, nie ma prawa czuć się źle, zgłosić, że coś ją boli, coś jej nie odpowiada, wszystko jest pięknie i cudownie. W końcu ciąża to błogosławieństwo i coś, z czym większość z nas musi się w swoim życiu zmierzyć więc nie ma powodu do niepotrzebnego „biadolenia”.
Podobnie jest z miłością, związkami, a potem małżeństwem. No bo przecież, zanim pojawi się ów ciąża, konieczny jest do tego partner, narzeczony, a potem mąż. On również jest błogosławieństwem i mamy go przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Bo owszem-związek i miłość są bardzo istotne i myślę, że to kwestia bardzo ważna dla każdej kobiety. Z drugiej jednak strony, nie powinno to oznaczać kompletnego braku krytycyzmu i zapominania w tym wszystkim o sobie. To, że partner czy mąż w naszym życiu jest, nie może wiązać się z pozwalaniem mu na wszystko, godzeniem się na przedmiotowe traktowanie, przemoc, bycie nieszczęśliwą itd. Czemu jednak tak jest?
My kobiety nie tylko poddajemy się presji otoczenia, czyli tego, że rodzina, znajomi, sąsiadki czy koleżanki z pracy zachwycają się naszym Zenusiem, bo taki mądry, przystojny, zabawny i czarujący. Nie tylko też potrafimy dać to sobie wmówić, mimo że już w domu nasz Zenuś nie ma w sobie nic z gentlemana, bije, pije, bluzga. Kolejny nasz błąd to kreowanie swojego świata, swojej rzeczywistości, związku. Kreowanie w tym przypadku oznacza wmawianie sobie, że nasza wizja tego, jak powinien on wyglądać, jest jednakowa ze stanem faktycznym, mimo że to jedna wielka ściema. Kochamy pokazywać się przecież z najlepszej możliwej strony. Chwalić mądrymi i ślicznie ubranymi dziećmi, domem, samochodem, pracą, poziomem życia no i Zenusiem. Idealna rodzina, życie i wygląd przecież podnoszą nasz prestiż w towarzystwie. Po co więc wyprowadzać innych z błędu, gdy prawda jest zdecydowanie inna i zdecydowanie gorzka do przełknięcia?
Najlepiej pokazują to zjawisko sytuacje skrajne. Przypuśćmy, że nasz partner jest damskim bokserem, uwielbia skoki w bok, nie wylewa za kołnierz, ma problemy z pracą czy uzależnieniami. Czemu nie mówimy o tym głośno? Czemu nie odchodzimy? Nie robimy piekła i nie odcinamy się od takiego wrzodu? Bo nam wstyd. Bo co ludzie powiedzą? Bo to pewnie nasza wina, prawda? Bzdura! To jemu powinno być wstyd. To on dał ciała! To on jest winny i mimo, że jestem za tym, by walczyć o związek, to każdy ma swój limit szans i gdy go wyczerpie pokazuje się mu drzwi. Kobiety jednak są mistrzyniami tłumaczenia swoich partnerów, udawania jak jest im dobrze, zachowywania pozorów i gry. Tylko w imię czego? Żeby sąsiadka dalej zazdrościła nam Zenusia? Koleżanka w pracy powtarzała jak bardzo też chciałabym mieć taką wspaniałą rodzinę, a ciotka chwaliła Twój dom i samochód okupiony poniżeniem i łzami?
Drogie Panie, po jaką cholerę to wszystko??
Dodaj komentarz