To czy życie w związku czy małżeństwie nam służy, w dużej mierze zależy od nas samych. Nie możemy zwalić winy na klimat, okoliczności, drugą stronę czy Bóg wie co jeszcze. Kto jak nie my jesteśmy sprawcami naszych własnych wyborów i poczynań? Kto jak nie my wybieramy sobie takiego a nie innego partnera czy podejmujemy mniej lub bardziej przemyślane wybory, dotyczące naszej wspólnej przyszłości? Nikt inny tylko my. Oczywiście wina za ostateczną sytuację leży zwykle po środku, ale…czyż to właśnie nie znaczy, że jest w połowie nasza?
Na pewno zasypiecie mnie lawiną zaprzeczeń, tłumaczeń i historii o ewidentnej i całkowitej winie partnera- jestem na to gotowa- ale czy naprawdę, na 100% i w pełni szczerze przed samym sobą, też tak myślicie? Ja nie. Moje zdanie ukształtował czas, to, że teraz myślę już na chłodno, to że wiele przepracowałam, przemyślałam i umiem racjonalnie ocenić dawne sytuacje. Wiele osób, z którymi rozmawiam ma podobnie…po czasie. Niestety na gorąco wszystko okraszone jest ferią emocji, żalu, bólu, cierpienia, złości, nienawiści i dezorientacji. Nie myślimy i nie działamy racjonalnie. Dlatego właśnie kobieta w dniu rozwodu nie będzie się rozpływała w zachwytach nad instytucją małżeństwa a kopnięty w tyłek facet nad ustatkowaniem i poważnym związkiem :)
Mimo bycia rozwódką, mimo kilku lat powtarzania, że jak znowu wpadnę na taki pomysł proszę uderzyć moja głową pięć razy o ścianę itd., cóż…dostrzegam uroki bycia żoną. Nie chodzi tu o obrączkę, nie chodzi o magiczny ślub, podróż poślubną czy ociekające lukrem oświadczyny- chodzi o więź, chodzi o deklaracje, chodzi o jedną z najważniejszych obietnic jakie można wypowiedzieć i…dotrzymanie jej. Ktoś może się śmiać, ktoś inny uznać, że to wielka bzdura a ja zupełnie subiektywnie powiem, że bycie żoną może być fajne, może cieszyć, sprawiać radość, dawać satysfakcje. Trzeba jednak posiadać męża, który a) zdaje sobie sprawę z tego czym małżeństwo jest i na czym polega, b) być odpowiedzialną co działa w dwie strony, c) mieć jasno sprecyzowane i podobne cele życiowe z partnerem, d) posiadać WSPÓLNY plan A, B, C i nawet D, e) naprawdę się kochać i f) być ze sobą szczerym (!!!).
Instytucja „żony” jako stanu cywilnego oraz listy obowiązków, jakie się do nas przypisuje, ewaluowała w ostatnich kilkudziesięciu latach. Wrzuciłyśmy sobie na głowę masę rzeczy, „przywilejów” i praw, które ostatecznie zaprowadziły nas do punktu, w którym jesteśmy w dniu dzisiejszym. Nie musimy jedynie zajmować się domem oraz potomstwem, ale również pracować, głosować, załatwiać rzeczy które dotychczas robili za nas panowie. Część z nas pogubiła się w tym wszystkim i tak rozpadłyśmy się na kury domowe, kobiety sukcesu, babochłopy, feministki i wiele innych typów. Ciężko nam osiągać balans i ogarnąć co i jak tak na prawdę powinnyśmy robić. Chcemy być kochane, spełnione, zadbane, wolne, silne. Pragniemy też wielu rzeczy sprzecznych lub nieco się wykluczających. Nie da się być perfekcyjną we wszystkim, nie da się być pracownikiem nie biorącym wolnego, ale mającym dzieci, nie da się być słodką żonką i feministką czy babochłopem- modelką.
Na pewno da się być jednak żoną. Żoną, która jest fajna, która w tym stanie nie cierpi, nie przeżywa tortur i udręki tylko może się tym wszystkim cieszyć. Taką, która się uśmiecha ponieważ ma czas i dla domu i dla męża i dla siebie samej. Taką, która nie czuje, że coś poświęca, że robi coś za cenę czegoś, że się spala lub co gorsza wypala. Trzeba tylko znaleźć to idealne miejsce przy idealnym (dla siebie idealnym) boku kogoś, koło kogo wszystkie te rzeczy będą pasowały do nas jak ulał.
Kasia says
A ja myślę, że właśnie są takie przypadki, coś około 1%, kiedy wina rzeczywiście leży tylko i wyłącznie po jednej stronie. Wystarczy przykładowo spróbować się zadać z kimś uzależnionym i świetnym manipulatorem.