W środowym poście pisałam o cierpieniu w imię miłości. O dziwnym syndromie, który dotyka wielu kobiet uważających, że ich związek jest pełny, prawdziwy, namacalny i wartościowy tylko wtedy gdy poza nim samym, towarzyszy nam ból, cierpienie i szeroko pojęte przeciwności losu. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale coraz większa liczba koleżanek, których historie miłosne tylko potwierdzają ta tezę, coraz bardziej utwierdzają mnie w niej.
Pisałam o odniesieniu i zakorzenieniu w nas pewnych wizji przez filmy, książki muzykę itd. Wiele z nas jak nie wszystkie, robimy to podświadomie- często dopiero długo po rozstaniu i to zwykle takim, które wyszło z jego inicjatywy, zdajemy sobie sprawę z tego jak na prawdę wyglądała nasza sytuacja. Często dopiero upływ czasu czy kolejna relacja, pozwalają nam trzeźwo ocenić to, w czym tkwiłyśmy wcześniej i wtedy same już nie umiemy sobie nawet przypomnieć powodów bycia z tamta osobą. Wydaje się nam to aż nierealne i nie możemy ogarnąć tego swoimi zmysłami.
Wielokrotnie słysząc straszne historie związkowe swoich koleżanek doradzałam im zdecydowane działania, zmiany czy po prostu z niepokojem obserwowałam rozwój sytuacji, nie wierząc w to co oglądam i co słyszę. Tłumaczenia były przeróżne, od takich, że ona na to zasługuje po wypieranie rzeczywistości i kłamstwa. Przerażało mnie to i bolało. Zastanawiałam się co na to rodziny samych zainteresowanych, czemu nie interweniują, nie pomagają. Najczęściej okazywało się jednak, że albo nie wiedzą o sytuacji, albo im wstyd, ewentualnie „nie chcą się mieszać bo to sprawa młodych”.
Jakie są konsekwencje trwania w takiej toksycznej relacji poza męczarnią? Jest ich sporo, ale ja chciałabym się skupić na kilku. Pierwsza z nich to wypaczanie rzeczywistości. Na czym ono polega? Jest to w skrócie, kreowanie świata wg tego co sami chcielibyśmy widzieć i tak jak chcielibyśmy aby wyglądał. Wiąże się to przede wszystkim z tłumaczeniem drugiej strony np.: „On mnie nie uderzył, po prostu był zdenerwowany, machał rękoma i trafił niechcący w moja twarz”. Chcecie lub nie, słyszałam takie tłumaczenie kilka razy i może nawet bym w nie uwierzyła, gdyby to machanie rękoma nie zdarzało się zbyt często. Kobieta która kocha a jej miłość nie jest odwzajemniana albo jest wykorzystywana, tłumaczy sobie to co się dzieje. Nawarstwienie się tych tłumaczeń, kompletnie zmienia jej rzeczywistość, która usilnie próbuje dostosować do tego, czego by oczekiwała i chciała. Jest to szalenie niebezpieczne, ponieważ prowadzi do kompletnego pogubienia się w swoim życiu. W pewnym momencie granica między tym co jest prawdą a co kłamstwem, kompletnie się nam zaciera. Nie jesteśmy już w stanie ocenić trzeźwo sytuacji.
Kolejna pułapka to obwinianie siebie o to, jaka jest druga strona. Tłumaczenie, że nie była taka jak się poznaliśmy i zmieniła się pod wpływem mnie, przede mnie. Obwinianie siebie za zło partnera lub partnerki to prosta droga do depresji, załamania nerwowego, znienawidzenia siebie, chęci okaleczenia. Jest to już stan bardzo poważny i wymagający zwykle leczenia farmakologicznego oraz terapii. Stajemy się wtedy też łatwym łupem dla naszego dręczącego partnera lub partnerki. Jesteśmy słabi, zagubieni, dajemy sobie wszystko wmówić. Powoli tracimy naszą osobowość.
Paradoksalnie taki stan rzeczy, może nie podtrzymywać tej relacji, ale też ją zakończyć, co również rzutuje na stronę pokrzywdzoną, bo ona przecież robiła co tylko mogła by sztucznie ją podtrzymywać. Osoba, która za wszelką cenę trwa w toksycznej relacji, jest w niej bo nie wyobraża sobie egzystowania bez ukochanej osoby. Godzi się więc na wszystko co ona robi, ale to może nie wystarczyć. Bunt często pobudza do walki natomiast uległość często nudzi i przestaje bawić. Znam kilka osób, które mimo maksymalnemu podporządkowaniu drugiej stronie, zostały porzucone i dopiero po upływie mnóstwa czasu, zrozumiały że było to dla nich błogosławieństwo.
Obserwacja nauczyła mnie też, ze największe związkowe dramaty toczą się za tak zwanymi „zamkniętymi drzwiami” danego domu. Często pary, które wydawały mi się sielankowo szczęśliwe, wiodące przykładnie życie, wzorowo sobie partnerujące, okazywały się najbardziej okaleczone. Pozorna idylla, okazywała się przemilczanym i dobrze ogranym show. Część z tych ludzi dalej trwa w tych związkach a ja ze smutkiem obserwuje to, jakie przyjmują maski przed światem. Bardzo chciałabym aby te osoby umiały znaleźć w sobie odwagę, chęć do walki, odnalazły zagubione gdzieś poczucie własnej wartości i zmieniły perspektywę swojego postrzegania świata. Najtrudniej wykonuje się pierwszy krok, kolejne są coraz łatwiejsze. Jeśli udam nam się w całym naszym nieszczęściu, niepowodzeniu i wszystkim co nas spotkało, dojrzeć w końcu jakiś dobry, stabilny punkt odniesienia i szanse, nie bójmy się jej chwycić i kroczmy w jej kierunku. Pamiętajmy, że życie mamy tylko jedno i od nas samych zależy jak je przeżyjemy, co zrobimy i czy będziemy z tego dumni.
Kinga Bartkowiak says
Toksyczne związki są złe nie tylko na poziomie miłości, ale również przyjaźni czy rodziny. Sama kilku takich doświadczyłam, zwłaszcza te tworzone z wampirami energetycznymi są nie do zniesienia po jakimś czasie. Wypieranie, okłamywanie samej siebie, akceptacja – to wszystko działa, pozwala żyć, ale co to jest za egzystencja? W ciągłym bólu, niepokoju, kłamstwie.
I to prawda, że dramaty zawsze toczą się za zamkniętymi drzwiami. I dramat wcale nie musi być alkoholizmem czy przemocą domową. Straszna jest także znieczulica emocjonalna, poniżanie, niedocenianie. Bardzo mądry wpis!
Ważna pisze says
Dla mnie tkwienie w toksycznym związku jest nie do pomyślenia. Może dlatego, że sama jestem dzieckiem z takiego związku i świadkiem ogromnej siły mojej mamy, która nie wahała się odejść. Dla mojego szczęścia. Dla naszego szczęścia. Dzięki za ten wpis!
karmel says
Twoja mama musiała wykazać się ogromna siła, mądrością i trzeźwym myśleniem- nie każda kobieta na to stać.
The Natural Minimalism says
Miłość jest trudna, życie jest skomplikowane a miłość jeszcze bardziej. Dużo związków jest toksycznych bo ludzie nie słuchają siebie i nie rozmawiają o tym czego potrzebują. Dużo ludzi jest ze sobą, chociaż to nie ma sensu, bo coś nie gra. Wiadomo, że rozstania też są bardzo trudne, chyba że któraś z osób już nic nie czuje. W sumie to o swoich związkach mogłabym napisać książkę :)
Nieidealnaanna says
Wydaje mi się, że każdy z nas trafią przynajmniej raz wżyciu na toksyczną osobę i tworzy z nią jakąś relacje. Może to być związek partnerski, „przyjaźń”, czy np. relacja córki z ojcem. To dlaczego ludzie tkwią w takich konfiguracjach, często jest bardzo skomplikowane. Czasami łatwiej tkwić, w czymś co jest chore, trudne, złe, wyniszczające – ale dobrze nam znane. Niż spróbować wyjść z tego i zacząć raz jeszcze, od Nowa.. :)
Anna says
Znam takie sytuacje, gdzie wszyscy dookoła widzieli, że coś jest nie tak, tylko nie osoba tkwiąca w takim związku. Niestety, każdy chyba musi samodzielnie przejrzeć na oczy i rzadko bywa, że sugestie znajomych pomagają.
Anitah says
Mam nadzieję że i mnie uda się w końcu uwolnić od tej chorej relacji . Właśnie złożyłam pozew o rozwód oczywiście z jego winy. Teraz czuję się okropnie ale ciągle wierzę że jeszcze i dla mnie zaświeci słońce.
Sabina says
Ciężko się czyta gdy czytasz o sobie, na bloga trafiłam przypadkiem, też tkwie w toksycznym związku, w którym ciągle jestem ponizana, okłamywana i obdzierana z poczucia własnej wartości. Chce odejść ale mamy dziecko, boję się że nie dam sobie rady sama, tymbardziej że on chce mi wszystko utrudniać, w małżeństwie jestem 2 lata w sumie 6 lat związku. Najgorsze jest to że mimo wszystko wciąż kochasz i łudzisz się że on kiedyś zrozumie jak bardzo cie krzywdzi.