Zamówiłam taksówkę i pojechałam do domu. I WTEDY POCZUŁAM SIĘ JAK SZMATA. Wiedziałam, że z jego strony już nie ma czegoś takiego jak szacunek do mojej osoby.
Byłam za dobra, za miła…wszystko za bardzo. Ale dlaczego? BO ZA WSZELKĄ CENĘ CHCIAŁAM TEN ZWIĄZEK UTRZYMAĆ. A ON JUŻ NIE ISTNIAŁ JAKIŚ DOBRY ROK.
Tak to, od momentu gdy poczułam się jak szmata trwałam w tym czymś -co nazywałam sobie „związkiem” (choć sama już w to nie wierzyłam).
Po dwóch tygodniach milczenia z jego strony w końcu przyjechał. Przyjechał MÓJ CI ON. Wypachniony, ubrany elegancko. Z poważna miną. Rzekłabym grobową. A o buziaku mogłam tylko pomarzyć.
Osiedliśmy na ławce. chciał porozmawiać. Chciałam usiąść gdzieś, wypić herbatę jak człowiek. Nie. Nie było opcji.
Przyjechał oznajmić mi, że się wypalił, że on już tak nie potrafi, że nie jestem dla niego radością (wiedziałam, że jestem tylko zawracajdupą i przykrym obowiązkiem).
Rozpłakałam się. Trzęsłam się. Ziemia pode mną się osunęła. Przynajmniej miałam takie wrażenie, że spadam gdzieś w jakąś czarna otchłań. Nie mogłam wziąć oddechu.
On też płakał. Powiedział, że to jego wina – że z nim jest coś nie tak, że sobie nie radzi. Sam ze sobą.
Mojej pomocy jednak już nie chciał (czyt. nie potrzebował, bo nie mogłam mu dać więcej niż po prostu całą siebie).Powiedziałam, że kochać będę go zawsze (teraz wiem, że kocham tylko i wyłącznie wspomnienia i jego wyobrażenie, które sobie kiedyś tam w głowie wytworzyłam). Kochać to słowo, które tutaj nie tyle już nie znaczy „gorąca miłość”. Bardziej jest to coś w rodzaju „Kocham i zapamiętam Cię takim jakim Cie poznałam. reszty pamiętać nie chcę choć będę.”
Rozstaliśmy się na jego warunkach. Miałam nie dzwonić, nie pisać. Nie utrudniać. Na zakończenie, przy samochodzie chciałam się z nim pożegnać. Pożegnać te wszystkie lata spędzone z Nim.
Z moim mężczyzną (jak mi się wtedy wydawało) – mężczyzną życia.
Powiedziałam „Przytulmy się”. Usłyszałam „Proszę nie utrudniaj tego” i zobaczyłam, że po prostu się rozpłakał. Wsiadł do samochodu i odjechał.
Myślałam, że zemdleję. Chodziłam po Warszawie. Przeszłam Most Poniatowskiego, całą Saską Kępę. Szłam. Nie czułam swojego ciała. Czułam, że idę ja- ta co siedzi w środku. Jakby ciało nie istniało. Szłam prosto przed siebie. Wszystkie miejsca przypominały mi jego.
Maszerowałam i płakałam – okulary przeciwsłoneczne zrobiły swoje.
Czułam pustkę. Czułam się tak, jakbym to ja była zła. Jakbym to ja się nie starała. Jakby ktoś wyrwał mi serce.
Nie, to nie był mężczyzna mojego życia. Był moją pierwszą wielką miłością. Był moim pierwszym kochankiem, osobą z którą wiązałam przyszłość, wyobrażałam sobie nasze wspólne bąbelki, które latają po mieszkaniu.
TO TYLKO WYOBRAŻENIE. Życie było zupełnie inne.
***
Pisze to teraz w ten sposób, ponieważ przeszłam od maja jakąś dziwną transformację. Przez lekką depresję, wizyty u psychologa, wylewanie wszystkich złych emocji na siłowni i na rodzinę, po odzyskiwanie wiary w siebie poprzez spotykanie się z facetami – podobałam się wielu i spotykałam się także z wieloma. Tak, myślałam że tym podbuduje swoją samoocenę.
I niby to błąd, niby nie.
Wiem, że teraz jestem tu gdzie jestem. Szczypię się co chwila, czy to, co teraz się dzieje jest prawdziwe.
Bo tak się boję, że to wszystko to tylko sen. PIĘKNY SEN.
Mój sen, który jest czymś czego się nie spodziewałam.
W moim życiu, w momencie już „mam dosyć. daruje sobie. nie chce nikogo. nic na silę. nic nie szukam. mam swoje życie. ktoś mnie pokocha. ale nie szukam. NIE SZUKAM I SIĘ NIE ROZGLĄDAM”- pojawił się J.
Pojawił się już wcześniej. Dwa razy. Na kilka godzin. Nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. On był zajęty, ja również.
Pojawił się ponownie kilka dni temu. I tak już w moim życiu pozostał. Na dłużej niż kilka godzin. Jestem dla niego najpiękniejsza na świecie. Cała.
Gdy czujesz motylki w brzuchu, zaczynasz wierzyć znów, że coś takiego jest możliwe. A 7 miesięcy temu było to dla mnie nie do pomyślenia.
Przeszłam bardzo długą drogę. Sama. Pracowałam nad sobą. Moi przyjaciele, którzy wrócili do mojego życia, pomogli mi stanąć na nogi.
Hektolitry wypitego alkoholu, wylanych 10 litrów łez, szczera rozmowa, łkanie – było jak oczyszczenie, które przeżywamy oglądając sztukę teatralną. Za każdym razem wychodziłam silniejsza. Teraz wiem, że tu gdzie jestem zawdzięczam przede wszystkim sobie i ciężkiej, naprawdę bardzo ciężkiej pracy nad sobą.
Odzyskuję wiarę w siebie, w swoje możliwości. Odzyskałam 3/4 siebie przez ostatnie miesiące.
Teraz mogę powiedzieć śmiało: jestem tą Karoliną z 2010 roku. Uśmiechniętą, sexy (tak. mogę teraz tak do siebie mówić – bo każda znasz POWINNA TAK UWAŻAĆ. bez względu na to, czy jest sama czy żyje z kimś), lekko zwariowana, rozgadana – po prostu szczęśliwa. Denerwująca się czasem o głupstwa, potykająca się o własne nogi. Zakłopotana, nieśmiała. Znów jestem tą HYBRYDĄ. Hybrydą emocji, charakteru.
JESTEM SILNIEJSZA. Choć trochę – to na pewno.
Nie żałuję tego co minęło. Nauczyłam się dużo. Rzekłabym, że mój prawie 6 letni związek był przełomowy. Poznałam siebie na wylot. Moje serce również. Zostało najpierw przebite strzałą Amora, by później dobić je kilkoma zatrutymi strzałami z karabinu słów i emocji, które je zabiły na pewien czas. Uśmierciły, zamroziły.
Teraz znów jest ciepłe.
Bije szybciej.
Boi się jutra, ale jest spokojne.
Jest uśmiechnięte. Tak jak ja.
***
Opowiedziałam Wam w dość chaotyczny sposób moją historię. Historię, która mnie zmieniła.
Wiem, że zmieniła moje spojrzenie na niektóre sprawy i na całe moje przyszłe życie.
Każda z Was wyciągnie wnioski.
Jedno Wam powiem. Nie bądźmy w związku „mimo wszystko”. Jesteśmy na to za młode. Za ładne. Za dużo warte.
Znajmy swoją wartość i miejmy do siebie szacunek, bo tak naprawdę mamy tylko siebie. I żyjemy ze sobą 24 godziny na dobę.
***
Każda historia jest inna, bądź bardzo podobna w swoim scenariuszu.
My piszemy nasz scenariusz zwany życiem. Najpierw planujemy go same, później z kimś.
Choć pamiętajmy, że każda z nas w swoim życiu gra rolę PIERWSZOPLANOWĄ.
I tak chciałabym, aby pozostało. Każdej tego życzę.
ZAWALCZMY O SIEBIE.
P.S trafiłam na rozwiedziona.pl w idealnym momencie mojego życia. Lekkiej depresji. Czytałam, płakałam. nie wierzyłam. widziałam siebie. To pierwsze uczucie samotności i niezrozumienia przy pierwszym posiłku. Wiecie o czym mówię.
Wiem, że gdyby nie moja wizyta tutaj – możliwe, że byłabym nadal w rozsypce.
Już nie jestem.
Po prostu dziękuję.
Magdalena says
Bardzo budująca historia.
Bardzo.
Warta przeczytania… Szczególnie dla tych, którym było to w tym momencie potrzebne.
Mnie było.
Schematy, jakby znane.
Wszystkiego dobrego, dla autorki tej treści.
M.
A..a says
Czytając ten list miałam wrażenie, że czytam o sobie do pewnego momentu…. jestem teraz w totalnej rozsypce i chciałabym żeby moja historia zakończyła się jak historia Autorki. Chciałabym któregoś dnia obudzić się rano, ze świadomością że już nie śni mi się on – Pan Pseudo Idealny ( niestety tylko w moich snach ), z uśmiechem na ustach i słowami – JESTEM SZCZĘŚLIWA SAMA ZE SOBĄ. Pozdrawiam