Rzecz być może prozaiczna, ale powiedzmy sobie szczerze jak powszechna i dobrze nam znana. Małe niesnaski, nieporozumienia, przemilczane kwasy, coś kłującego od dłuższego czasu. Zbierające się jak kurz pod łóżkiem lub śmiecie upychane pod dywanem. Dzień za dniem, jeszcze i jeszcze aż z małej kupki syfu robi się bagno rozpływające się z pod łózka po całym mieszkaniu. Na pewno to znasz. Te przemilczane zdarzenia, o których już nie chciałaś mówić „bo po co psuć sobie dziś dodatkowo humor”, jego małe kłamstewka, które zdemaskowałaś praktycznie od razu, ale mu o tym nie powiedziałaś a one uwierają Cię każdego dnia. Gorzkie słowo, nie takie zachowanie, kolejna złamana obietnica. Można wymieniać bez końca. Ktoś patrząc z boku, powiedziałby „ głupota, nie czepiaj się”, ale to właśnie te drobiazgi, których od razu nie wyjaśniamy, nie przegadamy i przemilczymy, trują naszą relację dzień po dniu nagromadzając się. Wprowadzają napiętą, niezdrową atmosferę, kłębiąc się w głowie, staja się pretekstem do sprzeczek na zupełnie inny temat, wzbudzają niepokój, niepewność, zranienie i pogłębiają nieufność.
Niestety, ale to najlepszy możliwy start to wielkiego końca Waszego związku. Dlatego po swoich doświadczeniach już wiem, że lepsza mała awanturka z wypluciem jadu, niż kiszenie w sobie jakiś gównianych rzeczy aby w końcu zamienić się w krwiożerczą Godzillę. Pomyślcie na jaką idiotkę bym wyszła, gdybym po miesiącu dopiero przyznała się, że przeżywam jakie jego durne zachowanie z przed lat świetlnych. Po pierwsze uznałby, że jestem wariatka, po drugie zrzucił by wszystko na PMS a potem zrobił wszystko by to zbagatelizować „bo po co wracać do takich głupot po miesiącach”.
Dlatego właśnie albo załatwiasz takie rzeczy na gorąco, albo włączasz trup „amnezja” i nie zadręczasz się tym na własne życzenie.
Dlaczego Ci o tym mówię? Bo kiedyś sama miałam skłonność by przeżywać latami to co mi ktoś o nim powiedział, co przypadkiem usłyszałam, co on zrobił bo był zły/sfrustrowany, bez humoru itd. Potem zamiast jego kary, ja czułam się jak w dybach okładana batem. Potrzebnie? Potrzebnie, bo gdyby nie to pewnie dalej bym tak postępowała. Niestety nie ma lepszej lekcji niż bolesna nauczka. Czasem jedna czasem pięć, ale dobitnych i takie z których w końcu wyciągniemy wnioski. Dlatego pamiętajcie zawczasu o tym czym postanowiłam się dziś z Wami podzielić.
sylwia says
Mój (już były) mąż, mawiał, że czepiam się o drobiazgi, a ja jak mantrę powtarzałam,że nasze życie składa się włąśnie z drobiazgów, jeśli któryś się spieprzy, to nie będzie to samo, a jeśli pieprzy się non stop…no to nie ma zmiłuj, nie masz żony…;-)
M. says
Ja staram się rozmawiać z mężem o tym co mnie boli w naszej relacji, ale to jak grochem o ścianę. Czuje napietrzajce się we mnie napięcie, poczucie niesprawiedliwości… I pewnie gdyby nie dzieci już dawno zrezygnowalabym i zawalczyla o siebie. I tak muszę obejść się bez czułości bo nie potrafi okazywać, szacunku bo nie będzie mnie traktował jak księżniczki. Muszę znosić dogryzanie, brak poczucia bezpieczeństwa i kobiecości (5kg nadwagi to już upasiony wantuch- słyszę to kilka razy dziennie) podziwiam Was rozwiedzione za odwagę, naprawdę szacun! Chciałabym mieć tyle siły i odwagi co wy.
Mm says
Droga M… Ja 5 lat miałam w głowie że chcę odejść od męża… Na początku panicznie się bałam sytuacji, jego, rodziny, ludzi, że sobie nie poradzę. Właśnie nadszedł ten dzień.. dokładnie wczoraj powiedziałam mu że odchodzę z synem… Poprostu przestałam się bać.. jestem silna.. przygotowałam sobie grunt.. i usłyszałam że jestem bezwzględna – dla mnie to komplement.. bo wiem ile przepłakałam… Życzę Tobie odwagi … i uwierz przyjdzie taki dzień..