Do napisania dzisiejszego posta zainspirowała mnie moja znajoma, z którą widziałam się w tym tygodniu. Jest młodą mamą półrocznej dziewczynki. Opowiadała mi o tym jak wyglądał jej czas ciąży oraz ten już po porodzie. Wymieniałyśmy nasze doświadczenia i spostrzeżenia, jeśli chodzi o współczesne matki a ona z rozżaleniem przyznała, że dzisiejsze mamusie to cholerne wariatki.
E ma bardzo zdrowe podejście do kwestii dzieci i macierzyństwa. Jak na młodą mamę i pierwsze dziecko, zadziwiająco mądrze i z głową podchodzi do całej sprawy. Nie udawała umierającej w ciąży, nie zachowywała się jakby to była straszna choroba, pracowała, robiła przetwory, dbała o dom. Nie chciała tkwić w domu, bo wiedziała, że ją to zameczy. Po porodzie trochę chorowała, ale jak tylko odeszła do siebie, wróciła do starych obowiązków, wypełniając je tak samo dobrze jak gdzie dziecka jeszcze nie było. Nie miała też charakterystycznej dla dzisiejszych matek histerii i paranoi nad swoim dzieckiem. Traktuje je normalnie i chce dla niego jak najlepiej. Nie ukrywam, jej podejście do tych kwestii jest mi bardzo bliskie. Zupełnie inaczej jest jednak z kobietami, o których mi opowiadała.
E i jej mąż, należą do osób otwartych i towarzyskich. Zawsze obracali się wśród sporej grupy ludzi, mieli masę znajomych. Zmieniło się to jednak po pojawieniu się ich dziecka oraz dzieci znajomych. Nagle ich towarzystwo zamieniło się w bandę rozhisteryzowanych odmieńców, która jest rozedrgana, najmądrzejsza i zachowuje się jak Godzilla kiedy ktoś ma odmienne zdanie na temat wychowania niż ona. Boisz się szczepień – jesteś zła, wychodzisz z dzieckiem z domu- jesteś szalona, nie trzymasz dziecka w kombinezonie, kocu, czapce i rękawicach w temperaturze pokojowej – chcesz by się przeziębiło i umarło. Słuchałam tych farmazonów i nie dziwiłam się załamaniu E, która ze smutkiem przyznała, że przez to wszystko nie ma już ani jednej koleżanki.
Wiele z nas kobiet to wariatki- no same przyznajcie. To jak zachowujemy się w stosunku do siebie jak i facetów, często budzi spore wątpliwości, ale już to jak traktujemy macierzyństwo, jest przegięciem. Nierobienie nic w domu, koło siebie, ze sobą „bo dziecko”. Trzęsienie się nad nim jak galareta. Zamykanie się w domu na pięć lat, bo się przeziębi, umrze, oberwie huśtawką. Robienie z synów typowych ciamajd, które teraz oglądamy na ulicach i mamy pretensję, że ona jest maminsynkiem czy pierdołą życiową. Córeczki wychowane na księżniczki o przekonaniu, że są najlepsiejsze na świecie. Paranoja!
Dziewczyny, matki, przyszłe matki. To my wychowujemy nasze dzieci, nasze instynkty mają nam podpowiadać jak to zrobić, co jest dobre a co złe i jak powinno to wyglądać. Nie mama, ciocia, koleżanka-wariatka czy idealna insta-matka. A dzieci? Dzieci chorują, upadają, łapią alergie, brudzą się i bywają różne. Naszym zadaniem jest to akceptować i pozwalać im na to wszystko nie robiąc z nich od dziecka kalek życiowych a z siebie niewolnic domu i potomka. Czy się tak da? Jasne, że tak. Mam grono NORMALNYCH koleżankę, które mimo jednego czy dwójki dzieci nie świrują, wychodzą, dobrze wyglądają, nie zaniedbują ani znajomych, ani męża i nie popadają w rodzicielskie paranoje. Jest to więc wykonalne i możliwe do zrobienia.
Dodaj komentarz