!!NOWY POST!!
Ludzie, szczególnie kobiety, uwielbiają komplikować sobie nawet najprostsze rzeczy w życiu. Czasem mam wrażenie, że im mniej tych problemów mamy, tym bardziej się ich doszukujemy i tym bardziej kombinujemy… Dlaczego tak jest? Być może właśnie dlatego, że te prawdziwe, poważne kłopoty, nigdy nas tak naprawdę nie dotknęły. Dopiero prowadząc tego bloga, dowiedziałam się na przykład o tym jak wiele rzeczy może być dla kobiety „wielkim życiowym dramatem”, mimo iż w moich oczach, to ledwie potknięcie…
Po wszystkim, co mnie w życiu spotkało, co spotykało moich bliskich i przyjaciół stwierdzam, że życie naprawdę może być prostsze niż się wydaje i może stwarzać nam wciąż nowe możliwości. To niestety my, nasze nieprzemyślane i niedojrzałe wybory oraz niewłaściwi ludzie, których do niego wpuszczamy, nam je komplikują. Zastanów się na spokojnie i przede wszystkim obiektywnie- ile z rzeczy, które uważasz za porażkę życiową, za coś złego, coś, co Cię złamało jest efektem właśnie Twoich wyborów, decyzji i posunięć?
Często szukamy winnych swojej sytuacji w ludziach, szczęściu, farcie, tym skąd pochodzimy, kto nas wychował i wielu innych rzeczach a tymczasem w większości przypadków to, gdzie się teraz znajdujemy to tylko suma naszych własnych wyborów i posunięć. Jeszcze częściej jednak „dramat” w jakim wydaje nam się tkwić, tak naprawdę jest czymś niespecjalnie skomplikowanym i możliwym do rozwiązania przy odrobinie pracy czy chęci.
Czemu jednak tak wiele z nas widzi to inaczej. Pierwsza kwestia to chyba to o czym wspomniałam we wstępie. Nie spotkało nas jak do tej pory nic naprawdę strasznego, więc nasze postrzeganie pewnych zjawisk jest nieco zakrzywione. Inna sprawa to tłumaczenie: siebie, swoich wyborów, swoich porażek, głupot jakie zdarza nam się zrobić. Próbujemy też usprawiedliwiać tkwienie w pewnych sytuacjach opisując je i przedstawiając w przerysowany sposób. Wiele z nas, mimo iż dostrzega możliwe rozwiązania, ucieka od nich i unika ich, czując się bezpieczniej niczego nie zmieniając… Spora część z Was, która prosi mnie o rady w różnych sytuacjach sama sobie już w treści wiadomości odpowiada na zadane pytania. Dobrze wie, jak powinna postąpić, co zrobić, ale się boi- najczęściej wyjścia ze swojej strefy komfortu, zaryzykowania, zmiany, postawienia się.
Święta to taki czas, gdzie pewne osobiste sytuacje najbardziej nam o sobie przypominają i nas uwierają. Mimo to, zwykle nic z tym nie robimy. Męczymy się z rodziną, która nie ma do nas szacunku (wmawiając sobie, że tak trzeba), kłócimy z ex o nieistotne rzeczy dla zasady lub ze zwykłej złośliwości, roztrząsamy rozstania sprzed 10 lat, przeżywamy to jak wygląda nasze życie, mimo że nie zrobiliśmy od poprzednich świat nic, by coś w nim zmienić… Użalamy się nad sobą, bo to łatwiejsze niż zrobienie czegoś konkretnego.
Pamiętaj, wyjściem nie jest znienawidzenie świąt, końca roku, czy generalnie okazji, które z założenia są miłe, rodzinne i powinny być dla nas przyjemną celebracją czegoś wyjątkowego. Wyjściem nie jest również szukanie wiecznie dziury w całym i winnych dookoła siebie. Wyjściem jest zrobienie co się da by nie czuć się za rok dokładnie tak źle jak czujesz się w tym momencie. Jeśli dana sytuacja, położenie, relacje Ci nie pasują- zmień je. Po prostu je zmień lub ulecz ;) Nie narzekaj, nie wymyślaj, nie biadol…
Z Pamiętnika Zołzy says
Zgadzam się, że często najbardziej na swój los narzekają Ci, którzy najmniej przeżyli, ale są też ludzie, którzy jak sama stwierdziłaś, szukają problemów na siłę i ja sama mam takie osoby w najbliższym otoczeniu. Zauważyłam, że rozmawianie o tym to ich największa życiowa „frajda” a użalanie nad sobą to najlepsza „rozrywka”. Jest mi ich żal, bo nie potrafią cieszyć się z tego co mają, zauważyć tego co dobre, a jedyne co ich interesuje to negatywne emocje. Użalają się nad swym okrutnym losem nie dostrzegając, że wiele z tych problemów spowodowali sami, wszyscy są winni ale na pewno nie oni. To smutne, wręcz straszne….