Kobiety to świetne aktorki. A niczego nie potrafią zagrać tak dobrze, jak swojego życia. Jeśli któraś z Was, ma co do tego wątpliwości, niech popatrzy wstecz. Cofnie się do chwil kiedy grała przed rodziną, że w jej małżeństwie wszystko jest ok. Kiedy przed znajomymi udawaliście przykładną parę wyjeżdzającą razem na weekendy, jedzącą sobie z dzióbków i kupującą wzajemnie super prezenty. A pamiętasz kiedy wieczorami, gdy już nikt na Was nie patrzył, zdejmowałaś maskę? Przestawałaś grać i schodziłaś ze sceny? Zmywałaś makijaż po całym dniu, widziałaś w lustrze zmęczoną, smutną twarz, pełną trosk, cierpienia i bólu? Twarz, której nie zakrywał make up, nie zdobił przyklejony uśmiech…
Zawsze wydawało mi się, że jestem strasznie słabą aktorką. W kółku teatralnym mi nie szło. Trema, zapominanie tekstu, brak umiejętności wejścia w role. Czas pokazał, że nie jest z tym u mnie tak źle. Jeśli kobieta chce udawać szczęśliwą i zadowoloną z życia, będzie to potrafiła zrobić. Tylko po co?
Wracam teraz do chwil gdy czułam się zagubiona i skołowana. Kiedy byłam nieszczęśliwa i kompletnie w tym wszystkim bezradna. To co mnie otaczało było jak pułapka. Tak jakby drzwi za mną i przede mną jednocześnie się zamknęły, a ja zostałam zatrzaśnięta, bez światła i kogokolwiek obok. Wejście w pewną rolę było jak ucieczka. Sama przed sobą grałam, że wszystko jest ok. Stworzyłam jakiś równoległy świat, który był lepszy, jaśniejszy i prostszy. Niestety…od rzeczywistości nie da się uciec, bo czym szybciej staramy się gonić, tym ona gwałtowniej nas dopada.
Kiedy nie możemy uciec i udawać? W nocy. Noc to taki czas kiedy wszystkie nasze lęki, tęsknoty, pragnienia, strachy i myśli są wyraźniejsze, bardziej dokładne i uwypuklone, jakby chciały zostać dostrzeżone w ciemności. Całość tych bodźców często tak bardzo przytłacza, że już nie ma siły na udawanie, na uśmiech i klepanie pewnych kwestii. Często właśnie wtedy coś w nas pęka, pojawiają się łzy i płakanie w poduszkę, bezsilność, jeszcze większa samotność i rozpacz. Tłumione przez cały dzień uczucia, w końcu znajdują nikłe ujście. Zdaje się nam, że to najlepsze wyjście. Nikogo nie ranimy, nie porzucamy pozorów, nasze otoczenie i najbliżsi są zadowoleni. Co jednak z nami? Czy to nie my tu gramy rolę pierwszoplanową? Czy faktycznie dławienie w sobie wszystkiego, jest jakimś lekarstwem i wyjściem?
To właśnie wtedy nauczyłam się płakać bez jakiegokolwiek dźwięku. Jak kukiełka czy figurka, którą zdradzają jedynie łzy. Kompletna blokada, która paraliżowała moje emocje na zewnątrz a w środku rozpalała do czerwoności. Z perspektywy czasu nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak wielka moc we mnie drzemała, że umiałam tak bardzo trzymać to co czuje na wodzy. Z czasem jednak każda tama pęka, a im więcej wody próbuje zatrzymać tym jej uwolnienie powoduje rozleglejsze zniszczenia. Pamiętam gdy moja tama rozpadła się na kawałki. Nagle i z hukiem. Nie było co zbierać. Wszystko wycięte w pień.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to granie było bez sensu, że żyje się przede wszystkim dla siebie a nie innych. Podobnie jak fakt, że nikt za nas nie przeżyje naszego życia. To my mamy być z niego zadowoleni a nie wścibska sąsiadka, teściowa czy koleżanka z pracy. My mamy czuć, że postępujemy dobrze, robić rzeczy które nas pochłaniają i pasjonują, czuć w sercu pewność i zadowolenie z kolejnych stawianych kroków. W razie pęknięcia tamy przecież to nie nasza sąsiadka będzie leczyła depresje psychotropami, nie teściowa będzie obudowywała życie na nowo i nie koleżanka z pracy posprząta po całym tym wybuchu. Nie żyjmy tak by dogadzać wszystkim dookoła poza sobą, nie unieszczęśliwiajmy się za cenę opinii innych, nie rezygnujmy z siebie. Granie super rodziny, zgranej pary i przykładnej gospodyni to nie wszystko. Tkwienie w cierpieniu to niejako skazywanie się na nie i wyrażanie zgody na taki los. Na grę jest miejsce w teatrze czy operze a nie w życiu. Robienie dobrej miny do złej gry tez nie pozwoli nam przeżyć jakoś naszego życia. Starajmy się na tyle na ile się da o jego jakość, właśnie o to by nie było w nim „jakoś”, czy dostatecznie. Taki tok myślenia toruje nam drogę do wielu fantastycznych rzeczy, przede wszystkim: szczęścia, spełnienia, zrozumienia, poznawania, samodoskonalenia, poznania czy realizacji.
Noc jest idealnym czasem na rozluźnienie, sen i odpoczynek a nie walkę z demonami. Zastanówcie się czy warto, czy taka droga na prawdę jest lepsza niż zdjęcie maski i pokazanie siebie w świetle dziennym. Być może od razu po wyjściu ze swoich mroków oślepi nas i przytłoczy, ale gdy wstaniemy w nim cali i poczujemy wreszcie promienie słońca, w których się ogrzejemy, nie będziemy już chcieli wracać do swoich ciemności.
Kasia says
Dodajesz mi sił do walki!!!
M. says
Idealny tekst o mnie i moim życiu…;-(((