Mój scenariusz na życie, chyba zawsze był prosty i czytelny. Miałam jasno sprecyzowane cele, marzenia i plany. Wszystko poukładane w głowie i zaplanowane w szczegółach. Scenariusz ten posiadał jednak jedną sporą wadę- nie zakładał planów awaryjnych ani wyjścia B. Naiwnie myślałam, że jak wymyśle, tak będzie. Kompletnie nie liczyłam się z milionem pułapek, rzeczy które przecież mogą nie wyjść, zmianą planu, patrzenia na pewne sprawy, zmianą swojego toku myślenia i działań osób trzecich. Teraz oczywiście staram się być zawsze kilka kroków w przód, bardziej skupiam się na tym co może się nie udać i co wtedy, niż na faktycznym planie. Może to przesada w drugą stronę, ale tak czuje się bezpieczniej.
Zauważyłam, że niestety nie tylko ja miałam problem z układaniem sobie pewnych spraw w głowie i codzienności. Często zdarza nam się żyć z dnia na dzień, nie planować ważniejszych kroków, działań lub decyzji, albo…planować nazbyt skrupulatnie, zapominając o tak zwanym „czynniku ludzkim”. Czemu lepiej ten czynnik uwzględniać? Aby nie doświadczać ciągłych zawodów. To najprostsza odpowiedź. Ludzie ciężko znoszą porażki, zarówno na polu osobistym jak i kariery zawodowej. „Napalanie” się na coś, często budzi w nas już poczucie pewność o tym. Kiedy to ostatecznie nie wychodzi- tym większy czujemy zawód.
Od kiedy zaczęłam więcej rzeczy oceniać na chłodno i podchodzić do nich z dystansem i rezerwą, żyje mi się lepiej. Dotyczy to też związków i relacji! Może to brzmieć ponuro i pesymistycznie, ale wcale tak nie jest. To po prostu realizm i nic więcej. Smak ewentualnego zwycięstwa smakuje teraz zdecydowanie lepiej, nie biorę do siebie wszystkiego co się przydarza a jednej czy drugiej porażki nie traktuje jak życiowego dramatu. My kobiety mamy skłonność do przezywania wszystkiego, wyolbrzymiania, histeryzowania i dramatyzowania. Wiecie o tym same, ale co by było gdybyśmy na spokojniej przyjmowały pewne rzeczy, nie robiły dramatu z byle czego, racjonalniej analizowały i rozważniej planowały? Nie było by nam zwyczajnie lepiej?
Mój plan był mniej więcej taki: wymarzony facet u boku, dziecko w okolicach 25-26roku życia ( żeby nie być stara matką), mieszkanie (mogło by być malutkie, ale tylko dla nas), praca w szpitalu jako logopeda, napisanie książki na macierzyńskim, podróż na Mauritius oraz Kubę, lekcje tanga, nauka hiszpańskiego itd. Plan jednak jak wiecie, uległ zmianie. Nagle okazało się, że facet nie pasuje do mnie, dzieci z tego nie będzie ( a jeśli jakieś w ogóle będą, to przy dobrych wiatrach koło 30), jako logopeda nigdy pracować nie będę bo mnie to nudzi i nie kręci, wolałabym eventy czy produkcje… Książka może się napisze, ale raczej nie będzie to porywający romans jak było w moich założeniach a samolotem już nie latam bo się boję terrorystów. I tak oto ekstra plan posypał się na maksa. Czy żałuję? Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie, jak tylko o tym myślę, uderzam głowa o ścianę, myśląc „na Boga, jak mogłaś być tak naiwna!”.
Plany się zmieniły, zmieniło się tez to, że mam więcej backupów niż samych planów. Jest inaczej, bo bardziej komfortowo, łatwiej i luźniej. Z niczym się nie spinam, walczę gdy wiem, że jest o co i odpuszczam gdy pojawia się brak sensu. Nie zażynam się za wszelką cenę, staram się stawiać mniejsze kroki, ale po pewnych ścieżkach i z uśmiechem na twarzy. Staram się nie przeżywać rzeczy, na które nie mam wpływu i zmieniać te, na które wpływ mam. Nie wybieram planami na 10 lat w przód, choć czasem lubię pomarzyć o domu na jakiejś wyspie czy wymarzonym samochodzie.
Piszę dziś o tym wszystkim, żeby Wam przekazać, że warto mieć plany ale i myśleć o tym co będzie, jeśli one nie wyjdą. Nasze życie przynosi nam masę złych i dobrych rzeczy- jeśli możemy zminimalizować ilość tych złych, to starajmy się o to. Rozczarowania są frustrujące, szczególnie gdy w naszym życiu generalnie dzieje się źle. Pomyślcie nad tym. Może warto troszkę zmienić swoje podejście i być miło zaskakiwaną niż permanentnie rozczarowaną :)
Osioł Czterokopytny says
Zgadzam się z logiką i realizmem. Zgadzam się do podchodzenia na chłodno do pewnych spraw (chociaż wszystko zależy od sytuacji i spraw które to dotyczy – czasem nie myśleć o konsekwencjach jest zdrowiej), zgadzam się z posiadaniem planu B. Ale nie dawać z siebie wszystkiego, nie wierzyć w coś całym sercem, być w czymś a jednocześnie nie być? Incredible! Jeśli wierzysz w to co robisz, co lubisz, co kochasz, jeśli pomimo przeciwieństw nadal podążasz swoją drogą, mając przed oczami swój cel to masz 99% szansy że właśnie to wyjdzie (1% jest dla tych którzy w ostatniej rozgrywce ze strachu nie robią kroku)! Marzenie się spełni. Gdybym ciągle kalkulowała, analizowała, bała się, że cegła spadnie mi na głowę, nie wyszłabym z domu. Wg mojej oceny, tylko Ci którzy prawdziwie wierzą w swój cel, w swoje marzenia, ufają i każdym krokiem idą właśnie w tym kierunku, mają szansę na sukces.
Strach bywa pomocny, ale strach również niszczy, zawraca, powstrzymuje i blokuje.
Rozsądek tak, ale intuicja, wiara w siebie i zaufanie że mi się uda, daje mi moc i siłę, pomimo przeciwności.
karmel says
Nie namawiam do tego by nie wierzyć w swoje plany i marzenia, tylko by się od nich totalnie nie uzależniać :) w to co robimy, trzeba wierzyć i warto też o to walczyć, ale wiedząc rownież co zrobić gdy z jakis przyczyn (niekoniecznie naszej winy) to nie wypali :)