Po moim ostatnim poście napisanym przez W. który Wam przypomniałam, po raz kolejny zalała mnie fala Waszych pytań i wiadomości dotyczących szczegółów naszego poznania. Każda z Was pisała o tym, że szuka i szuka i nie może znaleźć. Problem w tym, że chyba z tym szukaniem nie powinno się przesadzać ;) Ja na przykład absolutnie nie szukałam a on znalazł się sam.
Zacznę więc od historii o tym jak to doszło do naszego zapoznania się, choć wydawało mi się, że już o tym mówiłam ;) W 2015 roku na wiosnę, moja przyjaciółka Gosia, postanowiła przekonać mnie do wyjazdu do Wrocławia. Wiedziała, że nie miałam wolnego od lat, siedzę w domu, w pracy albo na siłowni i generalnie zamieniam się w odludka, który zniesmaczony randkami oraz wyszukanymi panami, olał temat związków i zajmuje się sobą. Chciała, żebym odpoczęła, naładowała baterie i…poznała zespół, z którym od jakiegoś czasu tworzyła ciekawy projekt muzyczny. Teraz przez tydzień mieli ćwiczyć przed ważnym dla nich koncertem – wszyscy więc wzięli wolne i zaplanowali całodniowe próby przez calutki tydzień. Po meczeniu, namawianiu i nagabywaniu, wyprosiłam w pracy wolne, zaliczyłam wizytę u fryzjera, zapakowałam moje rockowo-pinupowe ciuchy i postanowiłam ruszyć na Wrocław. Nie wiem, kiedy wcześniej miałam okazje się wyluzować, pić whiskey o godzinie 18:00 i przede wszystkim bawić się na luzie nie wciśnięta w sztywne korpo-ubranko.
Akurat przedłużyłam włosy, schudłam, mieściłam się w stare młodzieżowe ubrania i postanowiłam zwyczajnie i bez spinania się dobrze bawić. Miałam gwarancje tego przy Gośce, bo to kompletna wariatka. Już pierwszego wieczora zapoznałam jej kolegę, u którego miałyśmy przez najbliższe 5 dni stacjonować. Koleś okazał się naprawdę spoko, także poczułam, że to może być naprawdę sympatyczny wyjazd. Następnego dnia rano miałyśmy jechać na próbę zespołu. Poza Gośką, znałam tam jeszcze dwóch chłopaków, z którymi zapoznała mnie zimą. Reszty – tej kluczowej, jeszcze nie znałam. Od rana byłam dziwnie wyluzowana, wyspana i w szampańskim nastroju. Wreszcie dżinsy z dziurami, koszula w kratę, bandanka i conversy – uwielbiam! Od kolegi, z którym pomieszkiwałyśmy pożyczyłam opaskę z kocimi uszami dla jaj i tak pojechałam w umówione miejsce a tam… Barak :D Dosłownie barak a w nim sala prób i hałastra tak porąbanych gości, że szok. To właśnie wtedy i tam poznałam W. Zrobił na mnie jak najgorsze wrażenie. Owszem wysoki i miał dużo włosów (dla mnie to istotna kwestia), ale nie wydał mi się specjalnie przystojny ani tym bardziej miły lub czarujący. Spojrzałam, przedstawiłam się i pomyślałam: „dupek”.
Próba trwała, ja, jak to ja – zawsze głodna, poszłam do sklepu zrobiłam zakupy (w końcu jak wyjazd to bez diety, nie? :) wino, kabanosy, grzanki czosnkowe, słodycze. Wracam, siadam, rozpoczynam piknik i nagle się okazało, że zostałam zauważona: ja, moje grzanki i kabanos, i to przez dupka. Pomyślałam: „wiedziałam, że dupek, jeszcze mnie objada i opija”. Potem jeszcze mnie wypytywał o rozwód, co robię itd. Przemądrzały i nadęty a do tego za dużo o mnie wie przez Gosie. Standard. Wracałyśmy a ona była cała w euforii – z góry założyła, że na pewno się sobie mega spodobamy. Rozwiałam więc jej wielkie plany i oznajmiłam, że gość jest bucem i mnie nie interesuje.
Wieczorem mieliśmy iść połazić i się czegoś napić. Spotkaliśmy się u jakiegoś ich znajomego no i się zaczęła impreza ( ja co prawda miałam wariacje żołądkowe, ale starałam się trzymać). Powiem tak, troszkę piliśmy, rozmowy, żarty itd. No i nadęty W. nagle mnie zagadał, bo poruszony został temat oczu i zapytał o kolor moich. Wtedy pierwszy raz spojrzeliśmy sobie w oczy (wspominał o tym w swoim tekście). Ja zobaczyłam tam wreszcie więcej niż te jego beznadziejną pozę nadętego zarozumialca, który myśli, że laski mdleją na jego widok a on…chyba po prostu mnie.
Reszta wieczoru jak i wyjazdu w pewnym sensie należała już tylko do naszej dwójki. Mimo, że wszędzie chodziliśmy grupą i spędzaliśmy całe dnie razem, my gadaliśmy, szeptaliśmy do siebie, wymienialiśmy tony wiadomości i emocji na wszelkie niewerbalne sposoby. To co chyba było najistotniejsze to jednak to, że a) po pierwszym wspólnym wieczorze odbyliśmy szalenie długą i szczerą rozmowę dotyczącą naszego życia, oczekiwań, planów i wizji związku, w której każde z nas dość jasno je określiło i b) do niczego między nami nie doszło.
Uznaliśmy, że mogli być razem i ja, i on musimy pozamykać przeróżne sprawy i relacje, które mogłyby zepsuć to, co czuliśmy się rodzi się między nami. Po tygodniu więc ja wróciłam do Warszawy a on do pracy we Wrocławiu. Nie wytrzymaliśmy jednak długo bez siebie. Godzinami wisieliśmy na telefonie i pisaliśmy setki wiadomości a on, przyjechał do mnie po kilku dniach by zabrać mnie na kolacje i spacer. Tak przegadaliśmy całą noc a nad ranem ja ruszyłam do pracy a on z powrotem do Wrocławia. Tak mijały tygodnie, w których staraliśmy się jakoś widywać i wciąż byliśmy w rozjazdach by złapać się chociaż na jeden dzień. Dokładnie sześć tygodni później W. przyjechał do mnie do Warszawy, klęknął przede mną w moim domu i pierwszy raz powiedział mi, że mnie kocha a potem zapytał czy zgodzę się zostać jego kobietą i również będą go kochała tak bardzo jak on mnie :P To była zdecydowanie jedna z piękniejszych i romantyczniejszych chwil ever ;) Podczas oświadczyn totalnie bredził z nerwów a tu…było książkowo :P Ot i cała historia ;)
K. says
Kiedy padły słowa, że Wrocław i barak, to od razu mi przyszedł do głowy stary budynek obok Browaru Mieszczańskiego. Co sobotę słyszę stamtąd próby, prawdopodobnie, rockowych zespołów. ^^
To ogólnie zabawne, bo moja kumpela tak poznała swojego faceta. Tzn. tam była kręgielnia, ale motyw podobny. Dlatego pierwsze wrażenie bywa mylne. :)
Ja wciąż czekam na swojego „księcia”. Obym nie musiała czekać zbyt długo.
Miłego. :)
Martyna says
Kocham takie historie;) i absolutnie zgadzam sie ze najczesciej milosc przychodzi nieszukana i do osoby, ktora wydawalaby sie ostatnia do myslenia o czyms wiecej. Tutaj chyba wyjatkowo nalezy parafrazowac ” Nie szukajcie, a znajdziecie”.
Pozdrawiam i zycze solidnego zwiazku az do konca:)
Paula says
Bo najlepsze zdarzenia spadają z nieba :)
Ja rowno rok temu, 8.10.2017 będąc chwilę przed rozwodem poznałam przypadkowo w internecie faceta. Dzielily nas setki km i wątpiłam, że kiedykolwiek spotkamy się w realu. Nie sadzilam, że po 2 wspolnych weekendach facet rzuci wszystko i przeprowadzi sie kilkaset km by być razem. A dziś jesteśmy najszcześliwsza parą na świecie, z każdym dniem kochający coraz bardziej oczekujemy na córeczkę :)
An says
Cudowna historia ♥️ warto wierzyć że cuda się zdarzają. Nie wiem czy mnie coś takiego spotka ale warto być otwartą na niespodzianki od losu. Pozdrawiam serdecznie i życzę samych slonecznych i radosnych dni An
Aga says
Ja na początku roku zalogowałam się na jednym z portali byłam sceptycznie do tego nastawiona, bo wiem, że większość z nich tylko szuka tam przygód. Nie chciałam być dłużej sama tzn żeby moje życie kręciło się tylko wśród pracy, dzieci, domu, aby mi dni uciekały. Odezwało się kilku kandydatów proponowali spotkanie. Umówiłam się jednym z nich przegadaliśmy cały wieczór i pół nocy ( oczywiście do niczego nie doszło). On bardzo szybko powiedział, że mnie kocha chce być ze mną i dziećmi. ja potrzebowałam czasu. Bałam się, ale zdecydowałam. Mieszkamy narazie osobno 50 km od siebie, ale mogę powiedzieć, że po raz pierwszy czuję się wartościowa, doceniana i kochana, choć wiadomo, że nie zawsze jest kolorowo i czasami potrafi mnie wkurzyć to jestem szczęśliwa, dzieci go uwielbiają. I tak się składa, że jesteśmy ze sobą już 7 miesięcy.