!!NOWY POST!!
Ostatnio napisałam na Ig krótki tekst o tym, że powinniśmy zapamiętać sobie, że problemy są problemami tylko do chwili, w której ich nie rozwiążesz. Wydaje mi się, że jest to cenne przesłanie, które każdego dnia powinno nas motywować i dopingować do tego, by swoje problemy rozwiązywać, zamiast oswajać i z nimi żyć. Bo o tyle o ile pewnych rzeczy zmienić nie możemy lub nie mamy na nie wpływu, to jednak większość można rozwiązać i tym samym sprawić, że znikną.
Wiele z naszych ograniczeń, tworzymy sobie sami. Tworzy je nasza głowa, uprzedzenia, złe doświadczenia albo strach. Bywa i tak, że problemy i komplikacje nas napędzają, stają się sensem naszego życia. Niezależnie od tego, jak dziwnie to brzmi, istnieją ludzie i związki, które nie potrafią żyć bez ciągłych przeciwności losu. Słyszałam kiedyś o związkach, które rozpadły się, ponieważ rozwiązały swoje odwieczne problemy z terapeutą i…nagle okazało się, że straciły sens życia i samego związku. Że to właśnie awantury, kłótnie, nieporozumienia i trudności były siłą napędową ich relacji, adrenaliną, bez której nie umiały żyć.
Choć to przypadek dość skrajny, to wśród nas jest sporo osób, które nie tyle mają pecha, co karmią się użalaniem się nad sobą oraz ciągłą walką z przeciwnościami losu, która je spotyka. Przynajmniej tak one to widzą i tak przedstawiają to światu. Nie mamy do końca wpływu, ile i jakie kłopoty na nas spadną, ale mamy wpływ na to, jak na nie zareagujemy oraz co z nimi zrobimy i tak jak w tytule: albo je rozwiązujemy, robimy coś by zmienić lub polepszyć naszą sytuację, albo nie robimy nic (a wtedy one z nami zostają).
Ogromnie pomocne jest choćby samo pozytywne nastawienie oraz wypracowanie w sobie pewnej postawy, osoby myślącej w każdej sytuacji rozwiązaniami, a nie problemami. Skupiającej się nad usprawnieniem, dobrymi zmianami, poprawą tego, co się dzieje, a nie skupiającej się jedynie na samym problemie. Oczywiście, można usiąść w kącie i płakać, położyć się na kanapie i czekać, biadolić, opowiadać jak mi źle, przywyknąć do uwierającej nas sytuacji. Tylko po co?
Skoro klasyfikujemy jakąś rzecz, wydarzenie, relacje czy osobę jako problem, oznacza to, że nie jest nam z tym dobrze, budzi to w nas negatywne emocje i sprawia, że najzwyczajniej w świecie jest nam źle. Ja sama, kiedy do buta wpada mi piach i uwiera, wysypuje go nawet kiedy muszę zatrzymać się na środku chodnika by „tu i teraz” pozbyć się kłopotu. Oczywiście nie każdy jest tak błahy do rozwiązania, ale ten przykład pokazuje, że problemy nas uwierają, ranią, czasem sprawiają, że nie możemy funkcjonować. Jestem więc zdania, że jeśli tak właśnie jest w naszym przypadku, nie powinniśmy mieć żadnych oporów przed działaniem.
Fajnie gdybyście po przeczytaniu tego tekstu, szczerze zastanowili się nad swoimi kłopotami. Nad tym co można zmienić i jak najszybciej rozwiązać. Przyjrzeli się też sobie i temu na ile faktycznie Wasze problemy są ciężkie, skomplikowane i naprawdę przytłaczające czy nieco je wyolbrzymiacie…
Dodaj komentarz