!!NOWY POST!!
Dziś postanowiłam napisać tekst, do którego w końcu dojrzałam, ale i też w końcu czuję się w 100% uprawniona. W końcu mam dziecko, tworzę rodzinę i już nikt nie zarzuci mi, że nie mam pojęcia o czym piszę. I tak, fakt posiadania dziecka mimo wszystko nie wpłynął na zmianę mojego zdania w tym temacie. Dlaczego? Bo sama kiedyś byłam dzieckiem, bo wiem, ile dostrzegałam, czułam i słyszałam a z czego być może, nie zdawali sobie sprawy otaczający mnie dorośli.
Myślę, że ten temat jest tak samo trudny jak i ważny. Jestem pewna, że wiele z Was jest w trakcie jego „przerabiania” i boryka się z problemami i rozterkami, o których tu napiszę. Nie wyobrażam sobie, aby mogło tego tekstu nie być na moim blogu, stąd w końcu postanowiłam do niego usiąść. Chodzi oczywiście o tkwienie w związku/relacji/ sytuacji/danym położeniu, dla dobra dzieci.
Zacznę może od tego, że tak jak wspomniałam, nie mamy pojęcia jak wiele nasze dzieci widzą, czują, słyszą i dostrzegają. Nawet gdy dobrze gramy, udajemy, staramy się przed nimi coś ukrywać, one naprawdę wiedzą więcej niż nam się wydaje. Udawanie przez nas na siłę idealnej, szczęśliwej i kochającej się rodziny, również. Czy im z tym dobrze? Absolutnie nie. Dzieci są zerojedynkowe. Dla nich czarne jest czarne a białe jest białe. Jeśli udajemy i wciskamy im kit, czują się oszukane i skołowane- co więcej- mają prawo się tak czuć. Moja Hela ma pół roku. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile czuje i jak podświadomie przesiąka naszymi nastrojami czy emocjami. Jak chłonie naszą euforie, ale i nasze stresy czy gorsze dni. Skoro więc robi to tak małe dziecko, to serio uważasz, że ukryjesz coś przed kilkulatkiem lub kilkunastolatkiem? Wątpię…
Szalenie często słyszę od Was, że nie robicie czegoś, nie zmieniacie, nie podejmujecie jakiejś decyzji „dla dobra dzieci”. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że połowa z tych przypadków jak nie więcej, jest tylko naszą, wygodną wymówką. Zasłanianie się dziećmi i ich dobrem jest wygodne. Pozwala nam tkwić w beznadziejnej sytuacji lub tłumaczyć nasze zaniedbania w bardzo piękny, wręcz miłosierny sposób. W końcu, jak tkliwie to brzmi: „robię to/poświęcam się dla moich dzieci”. A czy zadałaś sobie kiedyś pytanie czy twoje dzieci chcą tego poświęcenia? Pewnie tego nie zrobiłaś… Ja odpowiem Ci na to pytanie. Nie chcą go. Nie potrzebują, bo wiedzą, że coś jest nie tak, że jesteś nieszczęśliwa, sfrustrowana, a gdy dorosną, będą wciąż czuły się winne, że to przez nie czegoś nie zrobiłaś. Bywa i tak, że Ty sama być może, zaczniesz im to wyrzucać, kiedy po latach mordęgi staniesz się zgorzkniała i będziesz obwiniać je za to, że zniszczyły Ci życie (takie przypadki też znam).
Dzieci z założenia powinny wychowywać się w atmosferze miłości, ciepła i zrozumienia. Powinny czuć się kochane, bezpieczne i chciane. Choćby cień poczucia w nich, że tak nie jest, że stają na przeszkodzie do twojego szczęścia, chęci rozwoju, bycia kochaną, bycia spełnioną itd. jest dla nich bolesny. Nawet, jeśli oznacza to, że rodzice muszą się rozstać by otaczająca je atmosfera mogła zostać oczyszczona. Nawet za cenę wysłania ich do przedszkola na kilka godzin abyś mogła nie tylko być z nimi, ale i realizować siebie. Nawet w sytuacji przeprowadzki do innego miasta, decyzji o nowym związki itd.
Zawsze będę broniła teorii, że szczęśliwi rodzice (nie tylko mama), to szczęśliwe dziecko. I mimo, że dla każdego z nas to szczęście jest czym innym, to nasze dzieci dobrze wiedzą i widzą, kiedy je czujemy. One również czują się wtedy szczęśliwe i przede wszystkim spokojne. Nie odczują jednak tego spokoju, widząc jak ukradkiem płaczesz, jak jego rodzice się kłócą, jak ich taty wciąż nie ma w domu, jak ich rodzina się nie dogaduje, nie czują wewnątrz niej jedności. To nie tyczy się jedynie tkwienia w nieszczęśliwym małżeństwie, ale wszelkich innych kwestii które nas dotyczą, a w które mieszamy dzieci. Nie róbmy im tego. One nie chcą się czuć, jak kula u naszej nogi, jak kara czy powód naszego męczenia się. Chcą wiedzieć, że je kochasz, że zrobisz wszystko by były szczęśliwe, że jesteś z nimi szczera i fair, oraz że Ty również jesteś szczęśliwa…
Żaba says
Kiedyś, jak byłam dzieckiem, moja mama powiedziała mi, że chce się rozwieść z tatą… a potem temat umarł. Po latach, już jako dorosła, dowiedziałam się, że „przecież dziecko musi mieć ojca”… więc się nie rozwiodła. A obcość między rodzicami, inność, niewyjaśnione konflikty odczuwam u nich w domu do dzisiaj. Bo koniec końców się nie rozwiedli nawet jak ja założyłam swoją rodzinę – ale wtedy już też doszły i inne powody, a w końcu i wiek… Ale to czuć. Mimo wszystko. I mimo dobrej miny do złej gry mojej mamy. Teraz sama jestem po rozwodzie – chociaż mi też zabrakło odwagi, a decyzję podjął w końcu mój ex mąż – a od córki po jakimś czasie usłyszałam, że „przynajmniej się nie kłócimy” (chociaż i tak staraliśmy się „rozmawiać” jak nie była z nami w pokoju, czy jak spała, więc widać tak odbierała nawet nasz codzienny sposób odnoszenia się do siebie) i widzę, że inaczej funkcjonuje… Także TAK, dzieci widzą i czują znacznie więcej, niż nam się wydaje….
El Padre says
Dokładnie z tego samego powodu odkładałem swoje odejście od żony przez niemal rok. Czarne scenariusze, strach przed nieznanym, dwójka dzieci, które (w mojej głowie) tego nie przeżyją itp. Coś we mnie pękło, gdy podczas jednej z naszych kłótni, starszy syn po prostu zaczął się trząść, a następnie wybuchł placzem. Wpadł w histerię. To był ten moment, gdy powiedziałem stop. Spakowałem się, uściskałem synów, powiedziałem że nie mogę pozwolić, żeby źle się czuli we własnym domu i już niedługo się zobaczymy, zostawiłem żonie klucze i wyszedłem. Byłem kłębkiem nerwów, który nie widział nic pozytywnego w tym rozwiązaniu.
Rok później dogaduję się z byłą żoną jak nigdy, mam opiekę naprzemienną i dzieciaki, które zarówno u mamy jak i u taty czują się świetnie, o czym nam często mówią i często nawiązują do naszego rozstania, dzięki któremu mają dwa domy i dwójkę spokojnych, uśmiechniętych rodziców.
Czasami trzeba po prostu zagłuszyć strach, zacisnąć zęby i podjąć decyzję, która na pierwszy rzut oka jest najgorszą z możliwych. Po prostu trzeba sobie zaufać.
Kłębek nerwów says
Miło, że Wasze dzieci są teraz spokojne i czują się świetnie u obojga rodziców. Niestety (a znam to z autopsji) aby dzieci miały spokój i dobre samopoczucie w obu domach, nie powinno się wplątywać dzieci w „dorosłe” rozmowy. Mój małżonek, z którym nie mieszkam, potrafi tak skutecznie (lecz nie sprawiedliwie) oczernić mnie w oczach naszych dzieci, że te małe bidulki same nie wiedzą w co mają wierzyć. Jest słowo przeciwko słowie. Wierzyć wiecznie płaczącej mamie, czy tacie, który zabiera na atrakcyjne wycieczki?
karmel says
I właśnie tego nigdy nie zrozumiem- grania dziećmi. Jaki normalny, dojrzały a przede wszystkim kochający rodzic, posuwa się do takich rzeczy???? :(
El Padre says
Tu właśnie wychodzi „dojrzałość” dorosłego człowieka. Bez empatii, bez wyobraźni… No ale z drugiej strony to też jest jakieś potwierdzenie słuszności decyzji o rozstaniu.
karmel says
Zdecydowanie. I myśle, że dzieci to również w końcu dostrzegą
Gosia says
Po rozwodzie z moim mężem, dość szybko doszliśmy do porozumienia. Staramy się, żeby synek nie odczuł tego, że ma podwójny dom. Najtrudniejsze jest to, że mój nowy partner mieszka 300 km od nas. Jeśli miałabym być szczęśliwą mamą, to spakowała bym siebie i syna i przeprowadziła bym się do innego miasta. Jednak ze względu na dobro dziecka i jakość jego kontaktów z ojcem, tkwię w związku na odległość. Nie wiem kiedy to się zmieni. Świat nie jest czarno-biały. Każda decyzja jest trudna i bardzo indywidualna. Każdy podejmuje ją najlepiej jak potrafi. Niektórzy żyją z traumą wiecznych sprzeczek między rodzicami a inni z traumą rozwodu rodziców. Najważniejsze żeby dziecko traktować podmiotowo. Żeby mu wszystko tłumaczyć, rozmawiać z nim i nie wykorzystywać do emocjonalnych szantażow i rozgrywek między dorosłymi.