!!NOWY POST!!
Zarówno moi znajomi, jak i czytelnicy, często pytają mnie jak to jest, że do większości tematów podchodzę tak bardzo na chłodno, tak kategorycznie i bez zbędnego rozczulania i podniecania. Cóż, nie było tak zawsze, bo nie zawsze byłam realistką. Zdecydowanie nie! Wręcz przeciwnie. Mój tata śmiał się, że jestem najbardziej rozmarzoną i bujającą w obłokach osobą jaką zna (poza sobą samym). Żyjącą fantazjami, książkami i rzeczami totalnie wyidealizowanymi. Coś jak Bella z „Piękna i Bestia”. A potem…wszystko runęło w gruzy.
Marzycielką i niepoprawną romantyczką chyba jest się do czasu aż zwyczajnie się dojrzeje… Tak mi się jakoś wydaje, że to właśnie dojrzałość (nie ta związana z datą urodzenia i wynikająca z dowodu osobistego), nasze życiowe doświadczenie i mądrość jaką zdobywamy, składa się na bycie po prostu realistą. Nie pesymistą, realistą. Kimś, kto trzeźwo stara się oceniać sytuacje, relacje, możliwości swoje i innych. Taka teraz jestem. Nie robię afery z byle czego, nie napalam się na zapas, wole być pozytywnie zaskoczona w danej sytuacji niż zawiedziona. Nie oceniam ludzi pochopnie, nie zawieram znajomości i przyjaźni powodowana impulsem. Szukam we wszystkim przede wszystkim faktów, a nie złudzeń i przereklamowanej „magii”. I tak ktoś mógłby powiedzieć, że to nieromantyczne, że to takie słabe, bez emocji i „wow”, ale to nie prawda. Zwyczajnie szukam we wszystkim czegoś prawdziwego, namacalnego, wartościowego, a nie chwilowego szału, który okazuje się nic niewartym przebłyskiem, plastikowego, tandetnego szkiełka…
Wydaje mi się, że panom ten realizm przychodzi łatwiej. Częściej to my kobiety, zachłystujemy się milionem rzeczy, łykamy tandetne nawijki, nabieramy na błysk w oku, na kilka zdań, które zrozumiałyśmy tak jak chciałyśmy je zrozumieć czy rzucane na wiatr obietnice. Doszukujemy się znaków, przeznaczenia, wytłumaczenia a czasem i wybielenia w stosunku do drugiej osoby czy konkretnej sytuacji. Lubimy tłumaczyć innych i siebie- jesteśmy w tym świetne, mimo, że często nie ma to nic wspólnego ze stanem faktycznym.
Bardzo często piszecie też z konkretnymi pytaniami, oczekując porady czy odpowiedzi. Wiele z Was jest zdziwionych, że kategorycznie i często szybko, oceniam sytuacje (na ile to możliwe oczywiście). Jasne, dzieje się tak, bo nie wiążą mnie z nią osobiste uczucia, emocje, nie jestem w nią bezpośrednio zaangażowana i mogę spojrzeć na nią z boku. Kompletnie zdroworozsądkowo, na chłodno i na luzie. Trudniej byłoby mi, gdybym tkwiła w niej sama- to na pewno, ale wierzcie mi, że w tym momencie, również starałabym się patrzeć na nią, przez pryzmat faktów a mniej emocji. Tego nauczyło mnie życie i dzięki temu, przez większą jego część, jestem zadowolona i szczęśliwa, a nie raniona, rozczarowana i zawiedziona
.
Większość naszego życiowego bólu i złych doświadczeń, niestety jest wynikiem zbyt wielkich nadziei, marzeń, zbyt dużego zaufania do innych, naiwności, kompletnego braku instynktu samozachowawczego a czasem, głupoty. Wszystkie te rzeczy sprowadzają się jednak przede wszystkim do wspomnianej na początku tekstu, dojrzałości. Bez niej…wciąż będziemy jak ślepcy we mgle…
Dodaj komentarz