Pytałyście mnie wiele razy o to kiedy wie się, że powinniśmy jako zamieszkać razem jako para oraz jak mi się żyje pod jednym dachem z dwoma chłopami. Zacznę więc może od początku. Z W. szybko zaiskrzyło, szybko padły pierwsze deklaracje i słowa wprost mówiące o tym czego oczekiwalibyśmy od nowych związków, świadomie i bez ściemy. Kiedy okazało się, że mamy podobne oczekiwania a do tego gdzieś tam w środku poczuliśmy swego rodzaju magiczną wieź, kwestia bycia ze sobą stała się oczywistą. Ryzyko, ale w stu procentach świadome, bo oboje wiedzieliśmy już jakie z nas ziółka. Kwestia mieszkania razem była dużo bardziej skomplikowana. On we Wrocławiu ja w Warszawie. Spora odległość i konieczność walczenia z nią każdego dnia. Jak któreś chorowało, miało kłopoty czy gorszy dzień. Byliśmy na łączach cały czas i to od kiedy się poznaliśmy. Telefony kilkanaście razy dziennie, smsy, czat na facebooku itd. Codziennie wstawaliśmy godzinę wcześniej niż trzeba żeby się nacieszyć rozmową. Każdy weekend choćby się waliło i paliło, spędzaliśmy razem. On jednak miał pracę tam, ja w Warszawie. Kiedy zdecydowaliśmy się, że to ja się przeprowadzę, nagle wyszło, że nie mogę zmienić oddziału na wrocławski, więc on zaczął szukać tu i tak oto po wielu miesiącach udało się. Teraz jakość naszego wspólnego życia jest zupełnie inna. Zamiast spędzać godziny na skype, wieczorem jesteśmy po prostu blisko. To jest bezcenne. No i nie jesteśmy sami, Mieczysław nie daje nam o sobie zapomnieć na zbyt długo. Pakuje się nam do łózka, ostatnio zrobił się zazdrosny o W. (tzn., że jak tez chce żeby mnie miział). Mamy wesoło w tej naszej niebiańskiej kawalerce. Kot rządzi nami, my myślimy, że to my mamy władzę, W. do kota gada i serwuje mu wywody, każe mu na nie odpowiadać itd, ja chodzę za obojgiem i po nich sprzątam, wszystko toczy się swoim naturalnym rytmem a natrafiając na zgrzyt, oliwimy i jest dobrze, tak jak powinno. Nigdzie się nam nie spieszy, myślimy o tym by każdemu z nas było dobrze. Czasem są dni gdy mnie obaj wkurzają bo znowu W. wraca i rzuca spodnie na fotel, torbę w drzwiach a potem kładzie się do łózka w kupionej przeze mnie dzień wcześniej koszulce i wyciera w nią tłuste łapy po popcornie. Innego dnia, ja wkurzam jego bo kiedy ma chwile na relaks ja robię zamieszanie ze sprzątaniem, praniem, zmywaniem i fochem przy tym, na raz ;) Musi wtedy paść tradycyjne już „Dziuńdziuś, czemu ty mnie tak krzywdzisz?” a potem śmiech :) Nikt przecież nie mówił, że tu wszyscy są całkiem zdrowi na głowę.
Jeśli więc pytacie mnie o właściwy moment na wspólne mieszkanie, odpowiadam, że jest on dokładnie wtedy kiedy czujecie, że to ten czas, że chcecie się otworzyć, wyzbyć pozorów, pokazać prawie wszystkie karty, zamienić to co w danej chwili macie na więcej z codzienności a mniej z magiczności. Jesteście świadomi tych zmian, gotowi i nie dacie się zaskoczyć codziennej szarówce. Bo fajnie jest wieczorem spotkać się w domu przy kolacji i patrząc na niego nie myśleć „Boże, czemu on znowu usiadł do kolacji ze mną w gaciach” a „Boże, jak fajnie, że jem kolację właśnie z nim a do tego ma teraz na tyłku gacie ode mnie” ;)
Ania says
Stoję przed takim właśnie dylematem. Od 2 miesiecy mieszkam sama ale w mieszkaniu rodziców( oni mają drugie, które wynajmowali). Od 3 miesięcy spotykam się z G., jest fajnie ale rodzice chcą się znów wprowadzić na jesień żeby tamto wynająć (względy finansowe). Mój kochany chce razem zamieszkać ale ja się boje bo mam 3 letnie dziecko i nie chce żeby się mocniej przywiązalo a potem płakało… Ale chyba wolę niezależność z mężczyzną, też rozwodnikiem niż zależność z rodzicami. Nie stać mnie na mieszkanie samej. Co robić?
karmel says
Musisz byc pewna tego wyboru by nie ucierpiało dziecko.