Dziś post bardziej życiowy niż związkowy choć i do jednego i do drugiego spokojnie możemy go odnieść. Tak, dziś postanowiłam napisać o wdzięczności i wzajemności. Czymś tak oczywistym, że chciałoby się powiedzieć: „ale o czym tu pisać?”…a jednak!
Zarówno wspomniana wdzięczność jak i wzajemność (odnoszące się do naprawdę różnych rzeczy), wydają się być rzeczami absolutnie wpisanymi w naszą rzeczywistość i codzienność. Przynajmniej dla mnie, zawsze były odruchami wręcz naturalnymi i bezwarunkowymi. Być może działo się tak dlatego, że uczono mnie ich od małego zarówno w moim domu jak i w domu moich dziadków. Są i były tak naturalne jak „przepraszam”, „dziękuję” i „proszę”, z którymi swoją drogą również wielu z nas ma problemy. Niestety, okazuje się, że wymagając umiejętności tak elementarnych rzeczy od siebie, nie możemy a nawet nie powinniśmy spodziewać się ich u innych. Ludzie w większości, zwyczajnie mają Cię gdzieś i im szybciej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej… Być może zwyczajnie oszczędzi Ci to przykrych rozczarowań.
Ja przez bardzo długi czas żyłam w przeświadczeniu, że mogę na innych liczyć tak jak oni na mnie. Ba- wydawało mi się nawet, że mogę innych mierzyć swoją, wygórowaną i szalenie ambitną miarą. Cóż, spotkało mnie przykre rozczarowanie. Musiałam wiele razy dostać po tyłku, by w końcu wbić sobie do głowy, że najlepiej od innych oczekiwać tego najgorszego niż najlepszego. Podejście to też oszczędza nam rozczarowań, za to czasem obfituje w miłe zaskoczenia ;)
Niestety najlepiej jest zwyczajnie robić swoje tak by nie mieć sobie nic do zarzucenia i absolutnie nie oglądać się na innych. Nie oczekiwać wdzięczności za dobre serce, pochwały za przysługę czy odwdzięczenia się za pomoc lub wsparcie. To, że Ty tak robisz, nie znaczy, że robią tak inni ludzie. Jeśli Cię to denerwuje, nie możesz tego znieść, nie akceptujesz tego, masz trzy wyjścia: zawstydzić kogoś i upomnieć o tym, że jest niewychowany, zerwać taką znajomość, albo to znosić. Ja nauczyłam się rezygnować z takich relacji na rzecz swojego zdrowia psychicznego i komfortu. Lubię wiedzieć na czym stoję. Ważny jest dla mnie komfort i poczucie, że wiem na kogo mogę liczyć, kto potraktuje mnie z szacunkiem i sympatią a kto jest zwyczajnie burakiem. Takie sytuacje nauczyły mnie inwestowania czasu i zaangażowania w ludzi wartościowych, coś sobą reprezentujących i będących dokładnie takimi jakimi są a nie kreującymi się na kogoś fajnego, kto potem potraktuje Cię jak świnia. Inwestowanie w jakość a nie ilość- to się również tyczy miłości i „jakość” (jakkolwiek źle to zabrzmi) swojego partnera. Zdecydowanie lepiej mieć chłopa ze średnią pensją, kredytem i niesportową sylwetką, który Cię kocha, szanuje i docenia niż boskiego Adonisa z morskiej piany ze sporym kontem w banku, który przy pierwszej lepszej okazji okaże się typem, umiejącym Cię zwyzywać, podnieść na Ciebie rękę czy takim, który zostawi Cię z małym dzieckiem.
Dziewczyny, idźmy w jakość a nie ilość i najwięcej oczekujmy od siebie a nie innych. Róbmy swoje nie oglądając się na tych, którzy są w koło. Bądźmy z siebie dumne i mierzmy wysoko a reszta, której na to nie stać, będzie oglądać niebawem wasze plecy!
Zraniona says
Chyba zazdroszczę Ci tego, że wcześniej otworzyły Ci się oczy na zachowanie ludzi i przestałaś ich mierzyć swoją miarą. Ja o wiele za późno to zrozumiałam (dzieli nas ponad 20 lat, jestem zodiakalnym Wodnikiem, może te typ tak mają), teraz widzę wszystko inaczej, inaczej oceniam sytuację i nie pędzę (nie ma .. „och, już, muszę, powinnam”). Jak teraz ” patrzę” na dawną siebie… to jest mi jej żal, że była naiwna i z sercem na dłoni, a świat wydawał jej się przyjazny….
karmel says
Ja tez jestem wirnikiem! :)