Czy kobieta niezależna to tylko taka, która w wysokich szpilkach, z podniesioną głową, kroczy dumnie przez tłum jak z reklamy niczym nieustraszona wojowniczka…? A może to Ty decydujesz jaka jest Twoja niezależność i jak będziesz z niej korzystać?
Jedna z Was poprosiła mnie o tekst, w którym poruszę niezwykle ważny temat. Temat dotyczący przekonania, że kobieta zależna od mężczyzny jest szczęśliwa, spełniona i doceniona.
Cóż, nie jestem fanką generalizowania. Nie wiem tez o jakim typie zależności ta osoba myślała. Przecież może to być zależność finansowa, uczuciowa i inne. Czy chodzi o sytuację, dotykającą tradycyjnego modelu rodziny? Zależność w kontekście: on przynosi pieniądze a ona zajmuje się domem i dziećmi? Nigdy nie odważyłabym się napisać, czy powiedzieć, że każda kobieta w tradycyjnym modelu związku i rodziny musi być nieszczęśliwa czy niespełniona. To nieprawda. Uważam, że każda z nas jest tak indywidualnym przypadkiem i tak różnie może postrzegać zarówno coś tradycyjnego jak i nowoczesnego, że nie można tego uogólnić i sprawić do podziału na czarne i białe. Co więcej, myślę, że niezależnie od tego w jakie role wejdziemy, jeśli czujemy, że są dla nas a w związku to poczucie idzie z obu stron- to znaczy, że dany „układ” jest ok.
To na co bardziej zwróciłabym uwagę, to fakt jak postrzegamy oba te modele i co rozumiemy przez tradycję czy nowoczesność w kontekście związku. Znacie mnie i wiecie, że ja sama absolutnie nie odnalazłabym się w modelu tradycyjnym. Łączę go z byciem kobietą niezależną finansowo, rozwijającą się zawodowo i mającą zarówno życie prywatne jak i to związane z pracą oraz rozwojem osobistym. Mimo to nie czuję, aby ucierpiał na tym bardzo mój dom czy rodzina. Dzięki pewnym zasadom, które mamy, dzieleniu czasu na przyjemności, odpoczynek, obowiązki i pracę, udaje nam się to pogodzić i zarówno ja jak i mój mąż, czujemy się z tym ok. Co więcej, oboje czujemy się spokojniejsi i bardziej swobodni wiedząc, że każde z nas się spełnia, ma osobne finanse (rozdzielność majątkową nie oznacza rozwodu ;) ) i w razie czegokolwiek (rozstanie, śmierć któregoś z nas i inne), druga strona nie pozostanie bezradna i z niczym. To daje mi ogromny spokój wewnętrzny i poczucie stabilizacji. Mam też swobodę, jeśli chodzi o wydatki i nie dotyka mnie durne uczucie, że komuś coś jestem winna czy komuś coś zawdzięczam. Wydaje mi się, że dla kobiety powinno być to istotne.
Niemniej jednak nie chce deprecjonować pań, które postanowiły związać swoje życie i obowiązki z domem oraz wychowaniem dzieci. Uważam, że jeśli jest to robione z głową i faktycznie kobieta angażuje się w to na 100%, może to być ogromny benefit dla danej relacji czy rodziny. Jeśli kobieta ma poczucie bycia prawdziwą żoną, mamą i gospodynią, codziennie stara się by dobrze wyglądać, dopieszczać dom, gotować i poświęcać swojej rodzinie max uwagi, to co w tym złego? Grunt by oboje partnerów, akceptowało taki podział obowiązków i stan rzeczy. Czy to nie jest klucz?
Czy innym jest jednak sama zależność, o której wspomniałam na początku. To, że kobieta jest w domu, nie oznacza, że musi być zależna- może i często jest, ale nie musi. To jest już jej indywidualny wybór. Może przecież robić coś chałupniczo, kończyć kursy, doszkalać się, pracować w domu.
Myślę, że kluczem w rozmowie o kobiecej niezależności jest to czy o nią zadbamy i czy mamy poczucie, że nikt poza nami o nią nie zadba. Jeśli o niej w odpowiednim czasie nie pomyślimy, nie zadbamy o nią, nie sprawimy, że stanie się faktem, nie będziemy mogły jej poczuć a tym bardziej z niej korzystać. Tak samo jak odpowiadamy za swój wygląd, kondycje czy kompetencje, tak samo jesteśmy odpowiedzialne za siebie i zabezpieczenie swojego bytu.
To o czym również muszę wspomnieć, to fakt, że to iż kobieta pracuje zawodowo, niekoniecznie musi oznaczać, że jest niezależna. Na pewno byłoby jej łatwiej się utrzymać lub zorganizować w sytuacji nagłej potrzeby radzenia sobie w pojedynkę niż kobiecie niemającej pracy zarobkowej, ale to nadal nie oznacza pełnej niezależności. Znam kobiety, które pracują „hobbystycznie” tzn. często poświęcają więcej niż 8 h dziennie na prace, która na przykład jest ich pasją, ale zarobki jakie im daje to tyle, co nic. Czy więc można nazywać taką osobę niezależną? Nie do końca…
Z wiadomych przyczyn (jest to coś, co nasuwa się w pierwszej kolejności przy tego typu temacie), zaczęłam od niezależności finansowej, bo z nią my kobiety, mamy chyba największy problem. Co jednak z niezależnością, jeśli chodzi o poczucie własnej wartości, uczucia, ogólne radzenie sobie z życiem? Czy każda z nas nie ma dostrzega w swoim kręgu kobiet zależnych uczuciowo od partnera, tych, które opierają swoją wartość o jego posiadanie czy dobra materialne. Takie, które mimo wydawać by się mogło, poukładanego życia i jakiegoś pojęcia o nim, nie umieją opłacić rachunków, zatankować auta, zamówić fachowca czy zorganizować wczasów? Potocznie mówi się o nich, że są „nieogarnięte życiowo”. Czy są więc zależne od innych w tych tematach i wymagają prowadzenia siebie za rękę? Tak. To czy czują się z tym nieszczęśliwe, czy niespełnione, nie jest już jednak oczywiste. Dla jednych będzie to przeszkoda/problem/balast, dla innych przerzucenie na kogoś presji/odpowiedzialności czy obowiązków.
To, co z pewnością jest ciekawe, to punkt widzenia. Często przecież taki bezwolny stan bywa totalną sielanką, która kończy się w momencie, w którym możemy nagle liczyć tylko na siebie. Moment, w którym o tym pomyślimy, zdamy sobie z tego sprawę i to zaakceptujemy, będzie kluczowym by swoją sytuację ocenić i ewentualnie zmienić.
To czy zdając sobie sprawę ze swojego bycia zależnym skłoni nas do zmian, czy nie, wiele mówi o kobiecie. Uważam, że zasłanianie się pewnością co do swojego partnera, waszej sytuacji, stabilizacji i zaufania, jest naiwne- ale to moje zdanie. Czasem to nie partner lub partnerka decydują o zmianie tej sytuacji a los, lub wypadkowa jakichś wydarzeń. Opieranie swojej sytuacji i co za tym idzie, bezpieczeństwa, na kimś (niekoniecznie na partnerze, ale dzieciach, rodzicach itd.) jest zwyczajnie nierozsądne. Nie możemy przecież oczekiwać od życia, że nie postawi nas kiedyś pod ścianą…
Uważam, że niezależność, pod każdym względem, powinna zawierać się w naszym DNA tak samo jak instynkt samozachowawczy. Obie te rzeczy są wg mnie tak sobie bliskie, a jednocześnie tak bardzo odległe, jeśli chodzi o wcielanie ich w życie. Co ciekawe, tak zaciekle potrafimy walczyć o swoje prawa, jak lwice bronić dzieci czy rodziny a najsłabiej wychodzi nam chronienie siebie samych… Czy to ze względy na naszą emocjonalność? Ogromną opiekuńczość względem innych? A może naiwność, że ktoś tak samo pomyśli i zadba o nas? Niezależnie od tego czego pragniemy i oczekujemy, powinnyśmy myśleć o swoich uczuciach, stawiać samym sobie pytania, dociekać, sprawdzać i weryfikować wciąż i wciąż co czujemy, czego chcemy i czy sytuacje, w których się znajdujemy są dla nas komfortowe i ok. Nikt inny za nas o to nie zadba a my często biegu i natłoku spraw, zapominamy, że przecież tu jesteśmy i mamy prawo, stawiać na swoje dobro, szczęście i pozytywne samopoczucie nie przepraszając za to nikogo, nie krępując się tym i nie obwiniając za to, że mamy pragnienia, swoje zdanie czy uczucia- które niezależnie od tego, w którą stronę wędrują, są dobre i mamy do nich pełne prawo.
Dodaj komentarz