!!NOWY POST!!
Dziś tekst matki, mimo że takie teksty się tu nie pojawiały a ja od początku ciąży a potem już po porodzie, broniłam się jak mogę, aby nie wypowiadać się absolutnie w takiej tematyce. Obiecałam sobie, że nie będę zabierać głosu w sprawach dotyczących dzieci, ich wychowania i postepowania z nimi. Dlatego właśnie najpierw napiszę, dlaczego i skąd dzisiejszy post a potem wyjaśnię Wam resztę.
Cóż, zacznę od tego, że ten blog nie jest i nie będzie blogiem parentingowym. Tych jest na pęczki i absolutnie nie czuje się ani chętna ani na siłach, by wchodzić w te tematy. Nie jestem ekspertem, nie pozjadałam wszystkich rozumów, nie jest to moja tematyka, mimo, że jestem mamą i moje dziecko chyba ma się dobrze- nie mam ambicji doradzania i mądrzenia się na te tematy. Nie czuję również potrzeby by każdego dnia prowadzić dyskusję i wojenki z innymi mamami na tematy szczepień, kaszek, słoików, pampersów i tego, „kto w tym wszystkim ma racje” ;) Za dużo naoglądałam się tego w internetach- podziękuję. Mimo Waszych licznych próśb abym wypowiadała się na przeróżne, budzące emocje matek tematy, zawsze odmawiam- wiem, że to droga do piekła, niestety, bo tak to wygląda. W mojej krótkiej karierze mamy, zdążyłam się już bowiem przekonać, że bycie nią to poddawanie się ciągłej ocenie społeczeństwa, rodziny, znajomych. Serio- nigdy nie czułam się tak obserwowana, punktowana i oceniana jak teraz. To wieczne niezadowolenie z tego co robisz, bo ktoś na pewno robi to inaczej i lepiej a ja się nie znam. Odpuszczam więc. Jedyne na co dałam się do tej pory namówić to recenzja kluczowych sprzętów dla dziecka i podsumowanie zakupu wyprawki- kwestie wychowawcze pozostawiam innym ;)
Skąd więc dzisiejszy post i o czym właściwie będzie? Co takiego się stało, że Karolina postanowiła zabrać głos, napisać o czymś z perspektywy mamy. Cóż, skłoniły mnie do tego refleksje na temat ostatnich miesięcy, tego jak wygląda teraz moje domowe życie, czego nauczyła mnie Helena oraz jak to wpłynęło na moje postrzeganie całego tego mamowego światka. Do brzegu jednak!
Zacznę od tego, że jeśli jesteś matką musisz się przygotować, że każda z osób, która dowie się, że wydałaś na świat potomka, zada Ci dwa pytania: „jak rodziłaś” oraz „czy karmisz piersią”. Wiedz, że nie ma na nie odpowiedzi idealnej a każda pociągnie za sobą konsekwencję i szybkie osądzenie Cię, bez wchodzenia w szczegóły ;) Jeśli z jakiegoś powodu rodziłaś CC, wiedz, że dla większości społeczeństwa (kobiet) nie jesteś matką. I nie wnikaj czemu tak uważają- szkoda nerwów. Jeśli nie karmisz piersią, możesz już szykować się na to, że za chwilę zostaniesz ukrzyżowana lub spalona na stosie ;) Serio. Nikt nie będzie tracił czasu na drążenie czemu tak jest, większość jednak uzna, że żadna z ciebie matka, nie kochasz swojego dziecka, jesteś do niczego i z pewnością da Ci to odczuć…
Ja nie będę dziś pisać o porodzie. Nadal uważam, że to kwestia zbyt osobista i prywatna. Nie mam ochoty dzielić się nią na forum. Chciałabym jednak napisać o karmieniu piersią- w naszym społeczeństwie traktowanym jak świętość. Pytanie czy nie tylko w teorii i o co z tym karmieniem tak naprawdę chodzi (jakoś nie odnoszę takiego wrażenia karmiąc dziecko i napotykając przedziwne spojrzenia, mimo, że nie mam w zwyczaju obnażania się i ostentacyjnego świecenia biustem). Zacznę od tego, że mimo najszczerszych chęci, nie każda kobieta będzie miała możliwość karmić swoje dziecko piersią. Chodzi o kwestie techniczne, zdrowotne, kondycje psychiczną i wiele innych rzeczy. To, że nie możemy karmić w ten sposób, nie znaczy, że nie chcemy- o tym się niestety zapomina. Ja nie miałam z tym na początku kłopotu. Moja córka od samego urodzenia ssała jak szalona. Nie ważne czy pierś, czy smoczek, czy mleko odciągnięte do butli- wszystko szło jak po maśle. Chciałam karmić piersią (i karmie do dziś od 9 miesięcy), a mimo to czułam mega presję. Wciąż i od wszystkich słyszałam, że „musisz”, że „to dla dobra dziecka”, że „karmienie to lek na wszystko”. Wierzcie mi, że to naprawdę ryje banie, nawet jeśli ty uważasz tak samo jak ci ludzie. Presja staje się jednak nie do zniesienia, kiedy coś nagle idzie nie tak. Ja dochodziłam do siebie po porodzie przez 1,5 miesiąca. Mój wykończony 9 miesiącami wymiotów organizm, żołądek, kręgosłup plus spadek wagi o 16 kg vs przed ciążą, mega mnie zniszczył fizycznie. Za tym szła też presja psychiczna, plus cała ta hormonalna burza. Nie wspominam tego czasu dobrze. Czasem mam wrażenie, że to był jakiś koszmarny sen, z którego pamiętam tylko urywki i cieszę się, że już się skończył. Moje dziecko mimo super początku, nagle zaczęło nie dojadać- diagnoza- nie najada się piersią. Zaczęliśmy więc od czasu do czasu dawać jej sztuczne mleko. Mimo, że w sumie było tak z 7 razy, ja czułam się najgorzej na świecie. Miałam przeświadczanie jakbym robiła jej krzywdę, była najgorszą matką, niewystarczająco dobrą kobietą… Nie dlatego, że tak było- dlatego, że ciągła presja, że „muszę”, rozsadzała mi głowę i wpędzała w koszmarne poczucie winy. Problem w tym, że w tej sytuacji totalnie mojej winy nie było.
Sytuacja na szczęście się unormowała, ale koszmar nie skończył. Moja desperacja doprowadziła do tego, że chciałam karmić za wszelką cenę. Dzięki temu zaliczałam zastoje, stany zapalne, odrapane i poszarpane brodawki, ale karmiłam dalej- wyjąc z bólu, płacząc, spazmując i klnąc w myślach. Nie zliczę, ile razy miałam zapchaną pierś, gule w środku, brodawki odblaskowe od ran. Z czym kojarzy mi się karmienie? Z koszmarem. Bo, mimo że uwielbiam, gdy mała się do mnie przytula, kiedy dotykam i całuje jej główkę podczas karmienia, że rozpływam się, gdy widzę, jak tuli i gąszcze tego cycysia jak najważniejszą rzecz na całym świecie wiem, że presja, którą sobie wrzuciłam i spirala, w którą dałam się wciągnąć, nie była dobrym wyborem.
Czy karmienie piersią może mieć minusy? Cóż, jak wszystko może. Ma i plusy i minusy- mimo, że każdy będzie Ci wciskał, że to samo dobro ;) Już mówię jak to wygląda. U nas cycuś „za wszelką cenę” okazał się sporym problemem, z którego niedawno zdałam sobie sprawę. Po pierwsze, dziecko kompletnie uzależniło się ode mnie. Jest jak huba i gdy cycuś znika, jej świat się burzy. To oznacza, że ja nie mogę odstępować jej na krok- co staje się problematyczne, gdy musisz udać się do lekarza, urzędu, zwyczajnie wyjść z domu i żyć. Dziecko odrzuciło wszelkie zamienniki- smoczek czy butelka, nawet z moim mlekiem, jest be. Dodatkowo płacz, ząbkowanie, zły humor- każdy powód dla małej jest dobry, by „wyłudzać” pierś i wisieć na niej całymi dniami. Dochodziło do sytuacji, że cały dzień spędzałam w łóżku lub na kanapie, nie mogąc jej od siebie oderwać. Tak nie da się żyć…
Nie będę wchodzić w więcej szczegółów, ale chciałabym przejść do uczuć, do tego jak w tym wszystkim czuje się ja- mama. Cóż, przez pewien czas jak niewolnik. Po części jak jedyna osoba na świecie, która może i musi, być zawsze zwarta i gotowa do działania, bo inaczej mała sobie nie poradzi. Presja tego by wciąż być na 100% obrotach i do dyspozycji, jest miażdżąca. Szczególnie kiedy śpi się po 3-4h na dobę (a dzieje się tak do dani dzisiejszego). Coś takiego wykańcza, bo nie pozwala Ci nawet na sekundę odpocząć, zregenerować się, zejść z obrotów. Szczególnie dla osoby ambitnej, zadaniowej i chcącej jak najlepiej dla swojego dziecka. Utrudnia to też codzienne funkcjonowanie, bo przecież poza dzieckiem jest dom, pranie, prasowanie, gotowanie, sprawy organizacyjne itd. Nie można całe dnie tkwić na kanapie z wywalonym cyckiem, prawda?
Teraz Hela skończyła 9 miesięcy. Od kilku je coraz więcej stałych pokarmów, ale cycuś nadal jest nr. 1. To teraz, kiedy staram się ją od niego odstawiać, widzę te wszystkie minusy, te pułapki, w które dałam się wpędzić z dobrej woli i miłości do dziecka. Widzę, że chciałam za dużo i za dobrze a moje dziecko, bezwiednie i zachęcone przeze mnie, wykorzystuje to na każdym kroku. Nie mogę jednak mieć jej tego za złe- sama jej przecież na to pozwoliłam. Co więcej zdałam sobie sprawę z tego, że na pewno nie jestem jedyną. Pisze do mnie masa mam, które mają takie same doświadczenia, problemy i przemyślenia. Które czują się stłamszone i zahukane, bo chciały jak najlepiej a dodatkowa presja, doprowadziła je do ściany.
Chciałabym przez ten tekst, przekazać wszystkim przyszłym i obecnym mamą, żeby nie poddawały się temu szaleństwu. Aby działały w zgodzie ze sobą, swoimi instynktami, przekonaniami i przeczuciami. Aby wsłuchiwały się w siebie i swoje dziecko a nie liczne głosy cichych doradców, płynące zewsząd. To wy najlepiej znacie siebie i swoje maleństwo. To wy chcecie dla niego jak najlepiej. Ludzie mogą gadać, ale to ostatecznie do was należą decyzje, to wy macie się w tym czuć dobrze- Ty i dziecko na równi. Nikt w tej relacji nie jest podrzędny czy nadrzędny. Oboje jesteście tak samo ważni. Pamiętaj o tym! Nie daj sobie wmówić, że jesteś tylko jakimś narzędziem, rzeczą, inkubatorem, bez uczuć i możliwości własnego zdania. To bardzo ważne. Dawaj z siebie tyle ile możesz, ile masz siły i i na ile pozwalają Ci na to twoje możliwości. Słuchaj tego co podpowiada Ci serce i instynkt macierzyński, bo każde dziecko, każda ciąża, każda sytuacje jest niezwykle indywidualna. Nie ma jednej idealnej recepty, rozwiązania, planu. To, że twoja matka, ciotka, siostra czy sąsiadka robiła tak czy siak, nie znaczy, że to rozwiązanie dla Ciebie. Nie załamuj się porażkami- to nieodłączny element każdego mamowego dnia- wzloty i upadki. Metody prób i błędów. Testowanie różnych rozwiązań, podejścia, sposobów. Raz jest lepiej, raz gorzej- tak zwyczajnie to wygląda. Niech nie podcina Ci to skrzydeł. Ucz się siebie w tym wszystkim tak samo jak każdego dnia uczysz się swojego dziecka. To ty je najlepiej znasz i wiesz czego potrzebuje. Nikt inny. I pamiętaj- nie jesteś w tym sama. Ja przez długi czas mimo wsparcia i mega opiece (przede wszystkim) mojego męża- czułam się w tym mega sama. Nikt przecież nie był na moim miejscu, nikt nie mógł zajrzeć do mojej głowy i zobaczyć jaki Sajgon tam panuje. Nie musi tak być. Możesz i powinnaś o tym rozmawiać, dzielić się obawami, smutkami i obowiązkami, aby nie zwariować. Nie bądź na siłę Zosią samosią. Nie musisz. I nigdy nie daj sobie wmówić, że jesteś złą matką, bo nie idziesz ślepo w to wszystko, w co idzie większość. Masz prawo do swojego zdania, do pomocy, wsparcia, odciążenia, czasu dla siebie. Nie jesteś niczyim niewolnikiem czy zakładnikiem. Jeśli się tak czujesz, to znak ostrzegawczy, że musisz coś zmienić…
Naprawdę można przedobrzyć, można przesadzić, tak samo jak i zagłaskać. Ja wiem to dopiero teraz. Zamiast posłuchać instynktu podpowiadającego, że za dużo tego wszystkiego, chciałam dając 100%, dać więcej- 200% a może i 250%, teraz widzę tego efekty. Oczywiście wszystko można zmienić, poprawić i dopracować, ale im dziecko bardziej do czegoś przywyknie, tym ciężej.
Drogie mamy, mam nadzieję, że ten tekst doda wam otuchy, skłoni do pewnych przemyśleń, może zmian. Liczę, że podniesie co niektóre na duchu a może pozwoli zareagować na coś co jest nie tak. Oby moje doświadczenia w tym temacie, pozwoliły wam uniknąć jakiś błędów i trudnych sytuacji. Życie mamy jest wystarczająco zawiłe i skomplikowane- nie dokładajmy sobie więc kolejnych problemów J
Mamamarta says
Tak bardzo to rozumiem, moja córka mając 8 tygodni trafiła do szpitala, była odwodniona i ledwo żywa. Okazało się, że ma skrajną nietolerancje laktozy i białek ogólnie. Ja chciałam tak bardzo mieć ją przy cycusiu, że w ukryciu go jej dawalam. Płakałam kilka tygodni zanim zobaczyłam, że dziecko na specjalistycznym, sprowadzanaym mleku jest radosne, przybiera na wadze i nie wymiotuje. Przez właśnie taką presję, córcia nabawiła się refluksu i przewlekłego zapalenia żołądka i jelit, do tej pory czuje się okropnie winna. Nadal słyszę, że nie chciałam to nie karmię. A karmienie piersią przyszło mi naprawdę łatwo w porównaniu z twoją historią.
Emi says
Przerabialiśmy nietolerancję laktozy. Wystarczyło trochę wysiłku ,wyrzeczeń z mojej strony czyli nie jedzenie ,picie pokarmow zawierających laktozę zastępując np. mlekiem bez laktozy plus krople dla małej eliminujące cukier z mojego mleka i po problemie. Pomimo że biegunkom i bólom malucha nie było konca. Nie żałuję ze nie przystałam na propozycje pediatry o przejściu na mm.
Można wystrczy chcieć. Chyba że kobieta zwyczajnie woli karmić m.m niż swoim
Ann says
Dziekuje za ten tekst :) u mnie było inaczej ja juz w momencie gdy byłam w ciąży wiedziałam ze nie chce i nie bede karmić piersią. Mówiłam o tym otwarcie pomimo tak jak piszesz nieprzychylnym spojrzeniom wobec mnie. W szpitalu spróbowałam syna przyłożyć do piersi ale po 2 dniach zrezygnowałam bo „nie czułam tego” zaraz po powrocie ze szpitala przeszliśmy na mm. Dziecko odpukać ma 11 miesięcy i ani razu nie było chore, wyniki idealne a ja żyje w zgodzie sama ze sobą
Matka Polka karmilam mm says
I znowu, nikt tu nie pytal czy Pani chce karmić mm czy piersią. Jal mnie wkurza gadanie wystarczy chcieć. Chciałaś karmilas, daj zyc innym. Twoj komentarz wlasnie jest przykładem o ktorym pisze Karo.
Czarrymary007 says
Niestety, rowniez nie czułam „tego” podczas karmienia piersią. Córka miala rowniez nietolerancje laktozy i musielismy miec mleko mm na receptę. Cieszę sie ze nie karmie. Zosia jest uśmiechnięta radosna zdrowo rośnie a ja jestem zadbaną uśmiechniętą i szczęśliwa mamą kochanej córeczki a innych mam w dupie!
Niech sobie mówią i robia co chcą ich sprawa ale ode mnie i mojego dziecka wara :)
Martyna says
Jestem mamą po raz drugi, psze dziecko w wieku 26lat karmione kp do 6mca ,pogryzione zakreawione brodawki, syn urodzony w wieku 34lat karmiony kp ,jedna butelka na noc i tak budzi się 3,4-5razy od samego początku duże ciśnienie otoczenia na karmienie mimo tego ,że jestem już świadoma mamą nic co ciągle powtarzane nie pozostaje obojętne dla zmęczonej codziennością ,opieką i całą obróbką małej istotki mamuśki ,która jest na drugim planie jeśli chodzi o uczucia i potrzeby,dobrze ,że poruszylas ten temat zawsze pocieszające jest to ,ze mamy podobne refleksje,problemy…malo jest w szpitalach opieki psychologicznej i psedu doradców laktacyjnych..
Jo anna says
Z przykrością przeczytałam ten wpis. Rozumiem, że miałaś trudne doświadczenia z kp, ale nie zgadzam się na przedstawianie 9-miesięcznego dziecka jako „wyłudzającego” czy „wykorzystującego” pierś. Śledzę Twój blog i często piszesz, że należy dbac o siebie i wyrażać potrzeby, i to właśnie robi Twoje dziecko domagając się piersi i Twojej bliskości i obecności za pośrednictwem piersi w trudnym dls siebie czasie np.podczas ząbkowaniaczy w chorobie. Jako kobiety nie musimy karmić, ale dajmy dzieciom – szczególnie tak małym- prawo do wyrażania swoich potrzeb. Dzieci ewolucyjnie mają instynkt i czuja, że bezpieczeństwo i przetrwanie zapewnia im obecność matki i ssanie jako pierwotny podstawowy odruch, opanowany juz w życiu plodowym. Dbajmy o siebie i swoje potrzeby to uda nam sie zająć dzieckiem i czerpac z tego satysfakcję bez względu na sposób karmienia.
Ola says
:) ten tekst opisuje mnie po pierwszym dziecku i karmieniu piersia, 15,5 miesiaca :)
oczywiscie nie żałuję ale najgorszy byl moment kiedy 6cio miesieczne dziecko musialam zostawic i isc do pracy… a przeciez sama piersia mozna karmic 6 miesiecy… trauma dla mnie i dla niego… i też czulam wielka presje i poczucie winy i ze jestem uwiazana i w ogole tylko dla dziecka…
ale… jak urodzilam corke bylam mądrzejsza… w takim sensie ze odlozylam presje na bok i cieszylam sie tym okresem malenkosci dziecka… to tak szybko mija ze bez sensu sie tym stresowac
i obylo sie bez zastojow i poranionych brodawek i w 100% moglam cieszyc sie tym okresem. Córka miala 7 miesiecy jak poszla do zlobka i nie bylo zadnego wiekszego stresu przy tym i moim powrocie do pracy…
czlowiek uczy sie na bledach :)