!!NOWY WPIS!!
Długo mnie tu nie było i aż jakoś dziwnie mi zaczynać pisanie. Postanowiłam jednak, że nie będę robiła nic na siłę i jeśli postanowię coś napisać to tylko wtedy, jeśli będzie to temat wart poruszenia i zgłębienia. Taki, który będzie dla Was interesujący i przydatny. Tak się składa, że chyba właśnie taki pojawił się na tapecie za sprawą nowego serialu na Netflix, który bije rekordy popularności. Nie obejrzałam go jeszcze do końca, ale wydaje mi się, że wiem, w czym tkwi jego fenomen (poza dużą ilością seksu) oraz dlaczego opowiedziana w nim historia, wzbudza tak wiele zainteresowania. Pozwólcie zatem, że zainspirowana jego tematyką, napiszę dziś o byłych związkach i pozytywnej stagnacji, która rozciągnięta w czasie, może okazać się dla nas destrukcyjna.
Wydawać by się mogło, że spokojne, stabilne i szczęśliwe życie to sytuacja jak z marzeń. Dom, idealny mąż, dzieci, praca i zabezpieczony byt. Zero odchyłów od normy- sielanka a dla niektórych…szara, nudna rzeczywistość. Jednym będzie ona odpowiadała, da poczucie spełnienia, bezpieczeństwa i stabilności. Dla innych będzie końcem życia, nudą, stagnacją i powodem do tego, by czuć się niespełnionym i nieszczęśliwym. Teraz wyobraźcie sobie drugi wątek…
Nie wiem, czy zauważyłyście taką prawidłowość, ale każdy z nas ma w swojej związkowej czy miłosnej historii osobę, którą nazwałabym kryptonitem. Kogoś, kto działa na nas jak „crush”i gdy się pojawia w naszym życiu, świat trzęsie się w posadach. Gdzie więc uciekamy myślami i fantazjami, kiedy zaczyna się robić „nudno”? Tam, gdzie w naszej subiektywnej ocenie było fajniej, ciekawiej, ostrzej, pikantniej, lepiej… Im bardziej niespełniona była to relacja, tym większy margines, by tę pustą przestrzeń zapełnić swoimi domysłami, marzeniami czy pragnieniami. Idealizować, upiększać i wspominać, ale tylko to, co było w niej pociągającego i elektryzującego. Czas w tym wypadku działa na jej korzyść. Wypieramy z głowy to, co było w niej złe, co nas raniło, niszczyło, bolało do tego stopnia, że zaczynamy kwestionować fakt jej zakończenia.
To jest właśnie ta chwila, kiedy wszystko zaczyna się komplikować i dzieje się coś, przez co wracamy myślami do tego co było, idealizujemy to, a obrzydzamy sobie stan rzeczywisty. Stagnacja, nuda, jakiś mały kryzys w związku, gorsze samopoczucie, zachwiane poczucie własnej wartości, jakieś wspomnienie, miejsce, wydarzenie albo spotkanie przez przypadek swojego kryptonitu. To właśnie wtedy wszystko może runąć jak domek z kart, a my ostatecznie, zostaniemy z niczym. Czy to nie częsty scenariusz, który tłumaczymy powszechnie jako „wypalenie się w związku”, „rozejście się naszych dróg”, „kryzys wieku średniego” itd.? Czy naprawdę kwestionowanie i poddawanie w wątpliwość tego, że nam za dobrze nie jest szaleństwem? Szukanie na siłę motyli, które czuło się za młodu i oczekiwanie, że będą żyły z nami do śmierci nie jest przesadą i naiwnością? I najważniejsze- skoro z kimś innym było tak super, tak dobrze, magicznie i cudownie- czemu się rozstaliście i spaliliście za sobą mosty? Może właśnie wtedy, kiedy ta osoba czy myśli o niej wracają, powinniśmy przywoływać odpowiedzi na te pytania, a nie idealizować coś, co nie było dla nas ostatecznie dobre? W końcu jak mówi stare powiedzenie, „trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona”, albo „najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma”- czyż nie?
Nie kwestionuje, że rzeczy, które działy się w naszym życiu miłosnym czy łóżkowym ileś lat wstecz nie były atrakcyjne i pociągające. Na pewno były! Do tego byliśmy młodsi, bardziej szaleni i mieliśmy zupełnie inne priorytety. Część z nas generalnie, była wtedy zupełnie innymi ludźmi pod względem dojrzałości, oczekiwań, swoich doświadczeń oraz patrzenia na świat. Porównywanie tego co pasowało nam wtedy, do tego jak żyjemy teraz jest nieadekwatne i sprawia, że nasze bardzo subiektywne odczucia, starają się nas wtłoczyć w nierealną, wyidealizowaną bańkę, za którą coś każe nam biec. Kiedy uda nam się ją złapać, bańka pęka a my, zostajemy z niczym, zdając sobie sprawę z tego co dla niej zaryzykowaliśmy i straciliśmy.
Aneta says
Rzeczywiście priorytety w naszym życiu się zmieniają. Im jestem starsza tym bardziej cieszę się małymi drobiazgami, bardziej doceniam – co się w moim życiu zadziewa i również jestem bardziej wdzięczna za to, co mam.