Kochani, ponad tydzień temu poprosiłam Was o ciepłe myśli i zrozumienie nie zagłębiając się w to co faktycznie się u nas wydarzyło i czemu zrobiło się tu nieco grobowo. Dziś postanowiłam w końcu napisać Wam o tym cokolwiek i mam nadzieję, że podejdziecie do tego ze zrozumieniem, szacunkiem i zamkniemy to co się wydarzyło właśnie tym postem. Nie mamy z W. sił by maglować ten temat wciąż od nowa i od nowa go przeżywać, bo jest dla nas cholernie bolesny. Do rzeczy jednak…
Po powrocie z naszych krótkich wakacji dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w ciąży i nie jest to jej sam początek. Ta wiadomość wyjaśniła nam moje wcześniejsze samopoczucie, kilka dziwnych dolegliwości, ale przede wszystkim cholernie nas ucieszyła i zaskoczyła. Oboje chcemy dzieci, marzymy o nich i nie wyobrażamy sobie naszego domu bez dzieciaków- zarówno naszych jak i adoptowanych. Oczywiście wywróciło to nasze życie do góry nogami. Błyskawicznie wszystko pod to ustawiliśmy i zmieniliśmy. Żyliśmy tą informacją i my i nasze rodziny. Było szczęście, łzy wzruszenia i niezwykła radość.
To zdecydowanie była najlepsza informacja jaką w życiu otrzymałam. Nigdy się tak nie cieszyłam i mimo, że kiepsko znosiłam ten czas pod względem fizycznym, kompletnie mnie to nie zniechęcało. Tylko ta myśl była w mojej głowie i cała reszta rzeczy zeszła na duuużo dalszy plan. W. miał podobnie- przeżywał to i cieszył się na swój sposób a ja byłam z niego cholernie dumna. Zachowywał się dojrzale, odpowiedzialnie- w mgnieniu oka zmienił się w głowę naszej rodziny.
Tak mijały nam kolejne tygodnie, dopóki w piątek, tuż przed weekendem nie trafiłam do lekarza a potem szpitala. Diagnoza- dzieciaczki, bliźniaki, nie żyją…. Nigdy nie czułam takiego smutku, żalu i bólu. Nic nie jest porównywalne z tym co wtedy czułam i chyba nikt kto tego nie przeszedł nie jest w stanie sobie go wyobrazić. Odejście faceta, strata życiowej szansy, zaprzepaszczenie kariery i milion innych głupot…nic nie równa się z bólem jaki czuje matka, tracąc dziecko, którego tak pragnęła i które już kochała… U nas była to dwójka dzieci. Nie chce zagłębiać się w to co działo się w szpitalu, bo przeszliśmy tam totalną gehennę i dramat, po którym jeszcze długo będę miała traumę. Trzy dni w tym miejscu doprowadziły mnie do takiego stanu, że musiałam wypisać się na własne życzenie by nie trafić stamtąd prosto do psychiatryka… Gdyby nie W. który nie odstępował mnie na krok i w moich oczach urósł w ciągu tych kilku dni do rangi mojego absolutnego bóstwa, pewnie bym tego nie przeszła. Tylko dzięki niemu udało mi się jakoś trzymać i znaleźć jakieś minimum ochoty do życia. Każdej kobiecie życzę takiego wsparcia i poczucia bezpieczeństwa.
Pierwszy tydzień był dla mnie mega ciężki- fizycznie i psychicznie bardzo się to na mnie odbiło i odbija nadal. Niekontrolowane wybuchy płaczu, smutek, żal, gniew, zawieszanie się w różnych momentach…chyba potrzebuje czasu by to przejść… Na pewno go potrzebuje. Muszę sobie to wydarzenie poukładać w głowie…
Od wielu z Was dostałam wiadomości, z częścią pisałam, innym nie byłam w stanie odpowiedzieć. Dziękuję Wam jednak za wsparcie i słowa otuchy. Widziałam, ile z Was tych, które się domyśliły co się stało, same przez to przeszły. Wiecie więc co czuje… Jestem ciekawa czy Was też tak strasznie irytuje i przygnębia pocieszanie innych tekstami: „moja kuzynka to miała gorzej, bo już 3 razy poroniła” albo „moja siostra i sąsiadka też tak miały a teraz mają zdrowe dzieci”. Cóż, nie jestem typem osoby, która pociesza się czyimś nieszczęściem lub tym, że ktoś ma gorzej. Irytuje mnie takie gadanie, bo tu nie chodzi o poronienie i to jak fatalnie się czuje fizycznie. Ja przeżywam śmierć moich dzieci i żadne słowa nie są w stanie mnie pocieszyć czy mi tego wytłumaczyć… koniec i kropka.
Tak jak napisałam, nie zagłębiam się w szczegóły, nie opisuje wszystkiego co się działo, ponieważ to zbyt osobiste a ja nie jestem w stanie o tym pisać i nie chce tego robić. Mam nadzieje, że ten tekst pozwoli Wam choć trochę mnie zrozumieć i jednocześnie pozwoli mi już nie wracać do tego tematu tutaj. Zawsze podkreślam, że to nie miejsce na wylewanie gorzkich żali a przestrzeń w sieci, w której szukamy siły i motywacji. W związku z tym dotyczy to i Was i mnie- zamierzam się do tego dostosować. Dziękuję Wam bardzo za wsparcie.
Pozdrawiamy Was ciepło z W.
Buziaki.
Beata says
Trzymaj się kochana. Mam.nadzieję ze dojdziesz szybko do zdrowia na ciele i duszy. Cieszę sie ze masz swojego mężczyznę przy boku który cie zawsze wspiera. Podobno czas leczy rany… Mogę sobie tylko wyobrażać to co przeżywasz.
Katarzyna Orlinska says
Nic nie jest w stanie określić naszego bólu.Bedziesz o tym pamiętać bardzo długo.Początek roku szkolnego,komunia itd.Najważniejsze jest wsparcie i tego gratuluję.
Wierna_czytelniczka_P. says
Trzymaj się kochana ! Przeszłam to dokładnie dwa lata temu , tylko ja nie miałam obok siebie partnera który by to udźwignął … to najtragiczniejsze co może doświadczyć kobieta … pamiętaj ze po burzy zawsze wychodzi słońce… Szczęście ze masz W.
Życzę Ci szybkiego powrotu do formy i tego żeby znów dla Ciebie zaświeciło słońce .
Katarzyna says
Kochana !!!!!
Pamiętaj ze po burzy zawsze wstaje słońce ! Jestes mega silną kobieta podziwiam Cie na prawdę ! Najważniejsze to wsparcie drugiej kochające osoby ! Całuje i nie poddawaj się !
K
Maluda says
Trzymaj się. I dla Was zaświeci słońce. Wierzę w to .
A tymczasem z moim D. staramy się o takie maleństwo. ..tylko jak do tej pory…nie poszło. ..
Aga says
❤️
barbara says
Trzymaj się Karolinko ,bardzo mi przykro !
Ann says
strasznie mi przykro w dodatku wiem co się potrafi dziać w szpitalach i jak traktuje się matkę która nią jest a wg personelu często nie jest – szpital to osobna jeszcze trauma. Do końca życia będziesz myślami przy dzieciach. Jeszcze jedno wszyscy piszą że szczęście że był przy Tobie W.- bo to szczęście i podziwiam bo dla mężczyzny mimo że nie nosi w brzuchu dzieci to jest także silne przeżycie i często też się nie mogą podnieść przez lata. Dzielny W. ale On też potrzebuje wsparcia. Nie zapominajcie o sobie nawzajem po tak tragicznym wydarzeniu potrzebujecie siebie jeszcze bardziej nieustannie. Wszystkie związki jakie znam po stracie dziecka się rozpadły pokażcie że we wspólnej tragedii nie trzeba uciekać w głąb siebie zapominając o partnerze/rce. Straciliście dzieci i jest to dramat ale macie siebie – pielęgnujcie swoją miłość . Pozdrawiam Serdecznie
karmel says
Dziękuję za ten komentarz. Tak, on bardzo to przeżył i przeżywa nadal. Właśnie dlatego to szczególny czas dla nas, jesteśmy blisko, raczej we dwoje i staramy się mówić o tym, dzielić swoimi uczuciami i obawami oraz przede wszystkim na wzajem wspierać. Ta sytuacja niezwykle nas zbliżyła i pozwoliła wejść w wymiar związku, którego nigdy nie odkryliśmy.
Smutek says
I tu masz racje , nikt kto tego przeżył nie jest w stanie tego zrozumieć – mnie niestety spotkało to 2 razy i mam dosyć głupich tekstów i ogólnie wszystkiego
Nawet slowa po burzy przychodzi słońce – i co z tego – moje dzieci tego nie wskrzeszy
Wiola says
Będzie dobrze zobaczysz. Mnie najgorzej dobijały słowa „jesteście młodzi jeszcze będziecie mieć dzieci”. Dla mnie nie liczyło się wtedy że będę mieć tylko że nie mam tego dzieciątka teraz. W tym przypadku czas nie leczy ran tylko je zabliźni. Życzę dużo siły i powiedzenia.
karolenka says
❤
Marta says
Kochana , też to niedawno przechodziłam. Bardzo Wam współczuję.
Marzena says
Kochana myślami trzymam Cię za rękę i przesyłam ogrom ciepła i wierzę w Ciebie że wszystko Wam się z czasem ułoży.Duzo sily Ci życzę
M*** says
Przykro mi bardzo z powodu tego, co się Wam przydarzyło. Rozumiem Twój ból doskonale, bo sama przez to przechodziłam dwa lata temu i nie wyobrażam sobie, że dałabym radę przeżyć stratę dziecka po raz drugi. Jesteś silna kobietą, potrzebujesz czasu, a ból złagodnieje. Nie zniknie nigdy, ale nie będzie z czasem tak silny. Ściskam mocno!
gosia says
Bardzo mi przykro. Bardzo. Tego bolu nikt nie zrozumie poki sam go nie przezyl, trzeba czasu. Dbaj o siebie, i pamietaj z czasem bedzie lepiej. Trzymaj sie cieplutko.