Zastanawiałaś się kiedyś ile wielkich miłości w swoim życiu już przeżyłaś? Do policzenia swoich, zainspirowała mnie niedawna rozmowa odnośnie poprzednich związków . Próbowałam sobie odpowiedzieć na to pytanie i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego ile właściwie ich było. Cholera, sporo :P Czas oczywiście zweryfikował, które relacje i uczucia miały w ogóle jakikolwiek związek z miłością (nie mówiąc już o wielkim, romantycznym uczuciu).
Tak jak sądziłam, tych było mało. Bardzo, bardzo mało. Okazuje się, że przewrotnie, to co w tamtej chwili wydawało mi się najbardziej szalone, romantyczne, tęczowe i niesamowicie głębokie, teraz mnie zawstydza a ja myślę sobie, że musiałam być naprawdę durna sądząc choć przez chwile, że z tego może cokolwiek być.
Takie oto przekonania co do każdej relacji miałam chyba przez pułapkę, w którą wpada większość z nas. Wydaje nam się, że jeśli w splocie jakiś romantycznych i nieprzewidzianych zdarzeń zakochujemy się, to musi to oznaczać wielką miłość, miłość naszego życia a tak zwane „miłosne pierdolnięcie” (określenie mojej przyjaciółki- myślę, że trafne), będzie trwało już zawsze. Kobiety niestety są w tym szalenie głupie. To wstydliwe, ale większość z nas poznając faceta od razu w głowie generuje nasz wspólny obraz razem za 20lat. Nie zastanawiamy się jaki to facet, czy do nas pasuje, czy nadaje się na kogoś na stałe, jakie ma priorytety oraz czy faktycznie nas kocha . Myślimy jak będą wyglądać nasze dzieci, jaki wspaniały domek razem stworzymy, że kupimy biszkoptowego labradora, będziemy razem uprawiać grządki i wyjeżdżać na wakacje do Sopotu.
Tak, jesteśmy chore na miłość. Czasem mam wrażenie, że ta pułapka to również jakaś chora chęć wplątania się w szablon, który przecież nie dla każdej z nas będzie najlepszy. Nie każda z nas chce takiego życia: studia, praca, ślub, dzieci, pies, budowanie domu na przedmieściach i wakacje nad morzem. To, że większość ludzi tak robi i tego oczekuje nie znaczy, że gdy wpiszemy się w ten schemat , będziemy szczęśliwe- to nie gwarant. Ja na przykład już wiem, że to kompletnie nie dla mnie. Oczywiście chce szczęśliwego związku, może nawet zaryzykowałabym powtórne wyjście za mąż, ale nie widzę siebie w domu z ogródkiem, sadzącą kwiatki, nie chce mieć biszkoptowego labradora bo nie lubię zapachu psów, nie uważam by gwarantem zadowolenia ze swojego partnera było wybudowanie przez niego domu, posadzenie drzewa i spłodzenie syna (pewnie bardziej cieszyłabym się z córki). Zdecydowanie bardziej widzę siebie w mieście, w przestronnym jasnym mieszkaniu, dbającą o najbliższych ale nie mającą w sobie niczego z kury domowej, myślącą o sobie tak samo jak o partnerze i dzieciach by zachować balans i równowagę. Będę z siebie bardziej dumna jeśli będę umiała pogodzić satysfakcjonującą mnie pracę z ugotowaniem czegoś dla najbliższych niż gdybym nauczyła się szydełkować, zawsze miała wszystko wyprasowane i robiła samodzielnie przetwory na zimę.
To przykład odnoszący się do mnie bo teraz wiem, że tego naprawdę bym chciała i to właśnie do mnie pasuje. Wcześniej była forma, w którą się wtłoczyłam, dlatego też przeżyte przeze mnie „wielkie miłości” okazały się złudne i śmieszne. Pasowały do czegoś w czym siebie nie widziałam, do czego nie pasuje i w czym nie chce uczestniczyć. Co więcej, okazuje się, że rzyganie tęczą, nastolatkowe szaleństwo i rollercoster uczuciowy to nie oznaka wielkiego uczucia. To jedynie burza hormonów i nic więcej. Kiedy ostatnio zdawało mi się, że jestem zakochana tłumaczyłam to sobie tak: „Znowu jestem zakochana! Czuje się jak nastolatka, szaleje, skacze ze szczęścia, bujam w obłokach, nie widzę ludzi na ulicach, nie mogę spać z ekscytacji, myślę wciąż o nim, analizuje każde słowo, gest i spotkanie. Iiiiiiii on jest taki słodki!”. Zachwytom nie było końca. Jak to teraz żałośnie brzmi… Ile razy któraś z koleżanek pisała do mnie o konieczności natychmiastowego spotkania lub dzwoniła by powiedzieć, że kogoś poznała i to na pewno ”TEN”. Jesteśmy szalone, czasem też głupie i naiwne. Myślę, że to nic dziwnego, że faceci to tak wykorzystują. Same się przecież prosimy. Skoro wystarczy na nas przeciągle spoglądać, zaprosić na kolacje czy do kina a podczas filmu złapać za rękę, oczarować zapachem, odwieźć do domu, powiedzieć kilka z tych „słodkich tekstów” i od razu mamy miękkie nogi, to do kogo jak nie do siebie powinnyśmy mieć pretensje o enty raz złamane serce?
Jedyne co mnie pociesza to świadomość, że są też takie które bywają mądrzejsze. Dzielą się nawet na kilka typów, ale o tym zapewne napisze w kolejnym poście. Oczywiście, przeginać można też w drugą stronę- jasne że tak. Zachowanie zdrowego rozsądku i równowagi to podstawa. Ja już wiem, że zdecydowanie wole poczucie totalnego dopasowania, uczucia skrojonego do mnie, które nie uwiera, którego nie muszę sobie tłumaczyć, które jest naturalne jak moja skóra na mnie, przez które nie odczuwam huśtawki nastrojów, niepokoju, nie zastanawiam się nad każdym słowem i gestem, w którym jestem sobą ale ulepszoną przez poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Nie potrzebuje „miłosnego pierdolnięcia”, dziwnego rozgorączkowania i odmóżdżenia. Jak miałabym wytrzymać z czymś takim całe życie? Zgadza się?
Jeśli miała bym liczyć wszystkie swoje miłości bez podziału na jakość tylko na ilość to trzy (w szkole średniej) natomiast jeśli jakoś to przeżyłam do tej pory jedną wielką miłość. Tą prawdziwą więc i dla mnie powieszą. Czekam na tą ostatnią do końca życia
Twój post dał mi wiele do myślenia . Do niedawna uważałam , ze nie będę w stanie być z kimś do kogo od początku nie poczuje chemii czyli właśnie tego o czym piszesz . Niedawno poznałam kogoś komu mimo tego , ze nie było tego „ pierdolnięcia” postanowiłam dać szansę . Nie wiem co będzie dalej ale już widzę to , ze nikt nigdy wcześniej tak się o mnie nie starał jednocześnie dając mi oddech . Zazwyczaj odczuwałam zaborczość i zazdrość wręcz chorobliwą choć kilka lat temu mi to schlebiało . Związek to sztuka kompromisu z kimś kto rozumie życie i kto nie próbuje zmieniać nas na siłę pod siebie . Nigdy nie sądziłam , ze uczucie może przyjść po czasie . Może to nie jest jeszcze miłość , może to nie będzie TEN ale czasami warto dać szansę komuś kto na to zasługuje i pozwolić by czas zweryfikował to co będzie dalej .
Zatem trzymam kciuki by się udało :)
Ja o sobie myślałam „wolna, wyzwolona i silna”. Hahah…. Wpadłam w absolutnie niedopasowana skórę. Niedźwiadek w matni. Wciąż słyszę kto jest ode mnie lepszy i jaka powinnam być. A ja jestem…. Nie…. Chciałabym być tylko sobą i nikim więcej.
„Miłosne pierdolniecie”… cudowne określenie
a co gdy nigdy nie było się zakochanym a żyje się na tym świecie już 28 lat?