Moja droga do nowego, lepszego życia zaczęła się od kluczy- kluczy do szczęścia. Były to klucze do nowej jakości, nowych planów, nowej codzienności i nowych wyzwań. Klucze do mojego mieszkania.
W momencie zdania sobie sprawy ze swojej sytuacji, bardzo silnie poczułam potrzebę posiadania miejsca , które będzie tylko moje. Chodziło o coś w rodzaju azylu, przestrzeni na mój wyłączny użytek, której będę Panią. Czułam, że coś takiego da mi na nowo poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Zbuduje przeświadczenie o zdobyciu i zbudowaniu czegoś własnego i będzie idealnym startem. Czas pokazał, że był to genialny pomysł nie tylko ze względu na wcześniej wspomniane pobudki, ale przede wszystkim stał się najlepszą możliwą terapią.
Wszystko co związane było z tym mieszkaniem, od początku wydawało się być magiczne. Sposób odnalezienia go, rozkład, który dał mi możliwość zaprojektowania go ściśle wg moich upodobań, dzielnica, charakter budynku. Kiedy teraz leże w łóżku i patrzą na najdrobniejsze jego szczegóły, rozpiera mnie duma. Przepełniona nią, jestem silna, niezależna i mocna.
Od pierwszego dnia, kiedy stało się ono moim miejscem, stało się również moją golgotą, terapią, kawałkiem podłogi, na którym płakałam, cieszyłam się, przeklinałam, wyładowywałam frustracje i zapominałam o tym co mnie trapiło.
Mieszkanie po długich namowach, wynajął mi znajomy przyszłego szwagra. Nie chciał tego robić, ponieważ stało ono opuszczone i bardzo zaniedbane od przeszło 20 lat. Wstyd było mu je nawet pokazać a co dopiero wynająć samotnej kobiecie. Zero sprzątania, odnawiania, współczesności. Uparłam się jednak, że skoro jest blisko mojego rodzinnego domu, w okolicy, którą znam i nie będę czuła się w niej wyobcowana, ma dostateczny metraż i mogę je kapitalnie wyremontować (ponieważ i tak jest to konieczne), to lepszej opcji dla mnie nie ma. Myśli na temat wynajmu, krążył w mojej głowie od dawna. Mieszkanie kątem z przyjaciółką było szalenie fajne, ale nie mogłam siedzieć jej dłużej na głowie, mimo, że okazała mi masę serca. Pomysł samotnego mieszkania powoli we mnie dojrzewał. A razem z pomysłem ja szykowałam się na ten poważny i nowy krok. Moja terapeutka też zaszczepiała we mnie tą myśl i starała się szykować mnie na działania w tym kierunku. Z perspektywy wydaje się to głupie i dziwne, wiem, ale dla mnie to była milowa przeprawa. Nigdy nie mieszkałam sama. Studia w rodzinnym mieście nie zmuszały mnie do szukania lokum i wyprowadzki od rodziców. Ślub na studiach zaowocował przeprowadzką do teściów i mieszkaniem z nimi przez kilka lat, potem nastąpił powrót do rodziców, tułanie się po znajomych, dłuższy pobyt u przyjaciółki. Jednak nigdy, choćby przez moment, nie byłam u SIEBIE. Moje kobiece instynkty, ogromne poczucie konkretnej estetyki, wciąż będące gdzieś z tyłu mojej głowy uczucie braku przynależności szeptało i naprowadzało mnie tylko na ten jeden trop.
Pamiętam dokładnie dzień pierwszej wizyty w tym miejscu. Byli ze mną rodzice, siostry, przyszły szwagier z rodziną, oraz rodzeństwo właściciela, którego wtedy nie poznałam. Weszłam do mieszkania. W środku było ciemno i czuć było wilgoć. Wszystko wydawało się mieć sto lat, nie działać i móc rozpaść choćby od dotknięcia. Na podłodze gumoleum, ściany szare od brudu i kurzu z łuszczącą się farbą, stare okna zabite deskami, przedpotopowa kuchnia, masa gratów, śmieci i łazienka wyłącznie z toaletą. Ktoś by powiedział: nora. A ja pierwszy raz poczułam się jak u siebie. Od razu widziałam efekt końcowy. Chłonęłam pozytywną aurę. Wiedziałam, że nie będę się bała tu sama zostać, nie dopadną mnie w tym miejscu depresyjne myśli samobójcze a rozpacz nie będzie wyzierała z każdego kąta bo będę u siebie. Nie przerażała perspektywa kapitalnego remontu, wizja ilości nakładów finansowych i pracy jaką trzeba będzie włożyć w to miejsce by stało się domem. Pamiętam jak szwagier powiedział „Karola, serio jest Ci tak źle u starych, że wolisz tą norę?”. Rozbawiło mnie to- tak, to była nora, ale w dniu gdy dobiłam targu z właścicielem i drzwi mieszkania się za nim zamknęły a ja zostałam w nim z moimi kluczami, zaczęłam skakać z radości, krzyczeć a potem się popłakałam. Czułam, wiedziałam, że teraz już będzie tylko lepiej. Pojawił się cel, który mnie kompletnie pochłonął, odegnał złe myśli, generował same pozytywne działania. Od tego momentu zamiast tracić czas na płacze, użalanie się i inne głupoty, myślałam o kolorach ścian, o tym skąd wezmę meble, jak uzbieram na wymarzone łóżko itd. Zajmowało mnie to bez reszty. Była to niesamowita przyjemność, bo robiłam to przecież tylko dla siebie, ale i ciężka praca jak się okazało.
Tu dochodzimy do tematu mojej terapii, związanej z wynajęciem lokum. Każdy dzień to była praca od świtu, najpierw w biurze, potem w mieszkaniu. Czasem kończyłam dzień po 24:00 bez chwili przerwy. Przebierałam się w jakieś łachy i robiłam co się da na własną rękę. Pomoc rodziców, zbliżyła nas znowu do siebie, ja miałam czas na to by zebrać myśli nie tracąc przy tym ani chwili. Nawet nie macie pojęcia jak twórcze i oczyszczające może być myślenie podczas wielodniowego skrobania 40 m2 mieszkania z pięciu warstw farby, ile negatywnych emocji jesteśmy w stanie wyrzucić malując sufit z rękoma podniesionymi przez kilkanaście godzin do góry, czy w czasie szorowania niemytych przez 20 lat okien. Każda wolna chwila to był czas na stworzenie swojego azylu, swojego gniazda. Praca nad tym na co teraz patrze, nauczyła mnie pomysłowości, sprytu, pokory, cierpliwości, kreatywności, siły i walki o swoje marzenia. Okazało się, że nie ma dla mnie nic nie możliwego. Myślałam, że świat się dla mnie skończył, że to dramat, którego nie przeskoczę żadną siłą. Paradoksalnie jednak, okazało się, że ta mała- wielka zmiana, popchnęła mnie zdecydowanie do przodu, utwierdzał w tym, w co kiedyś wierzyłam i czułam oraz myślałam w odniesieniu do siebie samej. Dzięki temu, udowodniłam coś sobie i całemu mojemu światu. Znajomi śledzący postępy prac nie wierzyli w efekty, w to, że dam radę. Ja- wzorcowa kobietka, zdechlak i blondyneczka. Jak miałabym dać radę? Nawet stada samców w sklepach budowlanych, patrzyły na mnie z rozbawieniem, gdy pytałam o naboje do palnika gazowego, którym restaurowałam stare meble i parapety czy go targałam na plecach wannę. Ja udowodniłam jednak, że kobieca siła nie znajduje się w mięśniach, w masie naszego ciała a zapale, chęci zmian, wewnętrznej sile, przekonaniu o swojej racji i ściśle określonym celu. Bez tego ani rusz! Oczywiście rozwódka startuje z mety z mniejszą siłą, ograniczonym zapałem i wiarą w siebie, ale tylko coraz to nowe kroki, coraz większe cele i plany, są w stanie pchać nas do przodu z każdym dniem. Rozwód powoduje utratę celu i wiary przez co blokuje nas na wszystkich możliwych polach. Zapalnikiem do nowego startu może być tylko wizja posiadania czegoś co nas pochłonie i całkowicie zdominuje nasze myśli. Mogłabym to porównać do wypatrzonej w sklepie pary najcudowniejszych na świecie butów. Kobieta, która zupełnie nie będzie miała na nie kasy, ale zapragnie ich całą sobą, zdobędzie je bez problemu.
Znajdźcie taki cel, najpierw niewielki, ale pożądany przez Was, a potem stawiajcie kolejne kroki ku większym i większym celom i wyzwaniom. Wymyślcie sobie zajęcia, które zajmą Wasze myśli, zmęczą Was tak by wieczorem padać na łóżko a nie płakać w poduszkę. Przeorganizujcie swój tok myślenia, zbudujcie go od nowa i dostosujcie do nowych Was i nowej sytuacji. Dajcie sobie czas. Nic nie stanie się od tak i z dnia na dzień- aklimatyzacja, będzie kluczem do przyszłego sukcesu.
Macie wybór- nikt nie narzuca Wam rozwoju, poznawania i budowania nowego świata dookoła siebie oraz przeorganizowania wszystkich półek w głowie, sercu i wnętrzu. Stanęłyście na rozstaju dróg. Możecie pozostać na starej drodze, która jest uciążliwa, zrobiła się cholernie kręta, trudna i nieprzyjazna, albo skręcić w nową, nieznaną, ciut dziką, ale możliwą do zbudowania samemu i zaadaptowaniu do własnych potrzeb. Co więcej możecie ją zbudować i przeprowadzić w dowolnym kierunku. Czy nie brzmi to kusząco?
Kiedy moja droga remontowa dobiegła końca, poczułam wszystkie najlepsze emocje na raz. Pierwsza noc na swoim, pierwsza kawa w mojej kuchni, pierwszy gość, który mnie odwiedził, pierwsze wspomnienia a wszytko to w przyjaznym, ciepłym i przytulnym otoczeniu, które przypomniało mi jak to jest czuć się bezpiecznym, spokojnym i wolnym. Zebrałam dostatecznie dużo materiałów by skręcić ze starej trasy i zacząć budowę zupełnie nowej, tylko mojej drogi, która zaprowadzi mnie dokładnie tam gdzie będę chciała. Życzę Wam determinacji do spróbowania na nowej drodze i zaryzykowania. Postawcie wszytko na jedną kartę i zróbcie coś tylko dla siebie samych. To Wam się należy, ponieważ macie prawo do szczęścia, miłości i bezpieczeństwa, na które musicie teraz zapracować, ale które przy wytrwałości na pewno znajdziecie.
I'm young wife says
Karolino (moja imienniczko!), niesamowicie się cieszę, że do mnie trafiłaś, a przez co ja mogłam trafić do Ciebie. Mam nadzieję, że ten dzień nigdy w moim życiu nie nastąpi, ale po roku małżeństwa raczej mało kto myśli o rozwodzie. Blogosfera jest przepełniona szczęśliwymi małżeństwami, z cudownym potomstwem, białą kuchnią, zieloną trawą w ogrodzie i psem. Nikt nie mówi o tym, co się dzieje w momencie, gdy ta bańka pryska. I takich kobiet tu trzeba – by inne, które znajdą się w tym samym punkcie, w którym jesteś, potrafiły stanąć na nogi, dzięki Twojemu doświadczeniu, instrukcjom i radom. Po przeczytaniu tego wpisu, mogę powiedzieć tylko, że powinnaś być z siebie dumna, bo jesteś niesamowicie dzielną babką :)
Wiktoria says
Według mnie bardzo ważne jest mieć takie swoje miejsce do ucieczki, do bycia samemu, coś co sprawia że jesteśmy niezależni i ubezpieczeni :)
Barni says
Gratuluję samozaparcia! ;) Trzymam kciuki, żeby wszystko się układało, a mieszkanie służyło jako kopalnia optymizmu i siły jak najdłużej!
karmel says
dziękuję! :)
Joanna M.P. says
Właśnie jestem na etapie szukania mieszkania. Marzę o prawdziwym azylu, wspaniałej przestrzeni dla mojej za chwilę powiększającej się o drugiego synka rodziny … Wspaniale mieć takie miejsce :)
karmel says
trzymam kciuki aby się udało! :)
mygorgeouslife says
Cudownie, że udało Ci się znaleźć mieszkanie, które tak bardzo Ci odpowiada, że mogłaś sama zadbać o każdy jego szczegół i że teraz to Twój azyl:) Mieszkanie, w które wkładamy tyle serca, czasu i energii to najlepsze miejsce, w którym możemy żyć i spędzać każdą chwilę;)
blogierka says
Dom (nawet jeśli wynajmowany) to taki nasz azyl w którym możemy być sobą i czujemy się bezpiecznie. Bardzo dobrze że udało Ci się znaleźć to mieszkanie. Teraz świat stoi przed Tobą otworem :)
Martyna i Paulina Kwiatkowskie says
Dzielna babka jesteś. Trzymaj się! Nic tak nie męczy, jak prawdziwa praca.
Monika Dudzik says
Bardzo piękny tekst, szczerze mnie wzruszył. To naprawdę niesamowite, ile siły jest w stanie znaleźć w sobie człowiek, który chce coś ze swoim życiem zrobić, zacząć od nowa. Podziwiam Twój upór i wytrwałość, oby Ci ich nigdy nie zabrakło!
karmel says
dziękuję bardzo :) szalenie wzruszają mnie te komentarze. to dla mnie niezwykle cenne :) to dodatkowo buduje moja silę na kolejne dni i daje wiarę w moje własne możliwości :)
Magdalena says
Ja od kiedy wyjechałam za granicę, nigdzie już nie czuję się jak u siebie. W Polsce nie mogę się doczekać powrotu do Uk, a w Uk nie mogę się doczekać Polski. Chciałabym w końcu mieć swój dom i swoje miejsce na Ziemi. Gratuluję odwagi i zazdroszczę :)
karmel says
też możesz znaleźć w sobie ta odwagę! :)
BasiaK says
No no, jestem pod wrażeniem. Nie każda kobieta podołałaby takim remontom. A może każda. My kobiety jesteśmy silne, tylko czasami te pokłady siły są uśpione. Ale jak się obudzą to…drżyjcie narody.:)
Doskonale wiem o czym piszesz, bo też jestem po rozwodzie. Zmiana miejsca zamieszkania pomaga bardzo. Ja niestety nie miałam takiej możliwosci i wciąż tkwię w tym samym miejscu. Czasami więc przeszłość powraca. Ale nie poddaję się. Ja miałam trochę inny cel – dzieci. To dla nich musiałam iść do przodu. Jak widać cel jest bardzo istotny. Pisz dalej, bo piszesz o rzeczach ważnych. Pozdrawiam Cię serdecznie.
karmel says
każda kobieta ma w sobie pokłady siły i możliwości, które pozwalają przenosić góry :) mogą być uśpione, gdy nie były jej potrzebne, ale można je wyzwolić w każdej chwili :) o rzeczach ważnych i potrzebnych trzeba mówić- jeśli moje doświadczenia mogą dodać komuś wiary w lepsze jutro, to dla mnie największa satysfakcja! Pozdrawiam!
Ola | Mikmok Blog says
Wow, świetna historia, bardzo dobrze, że dałaś się wciągnąć w nowe zajęcie – to zawsze pomaga :) Jestem ciekawa, czy pokażesz kiedyś jakieś zdjęcia „przed i po” – dla mnie byłoby to arcy-ciekawe! :)
karmel says
Dostałam już masę wiadomości od ciekawych „TEGO MIESZKANIA” :) mogę obiecać, że przemyślę pochwaleniem się nim z „przed” i „po” :)
Kasia says
Też się wprowadzałam do zapuszczonego domu. Masa roboty, ale efekty cieszą podwójnie!
Beata Redzimska says
Cos w tym jest, ze kiedy zaczynamy dzialac, odnajdujemy w sobie nowe sily, cale niepodejrzewany poklady energii i to robi nam dobrze. Pozdrawiam serdecznie Beata