Przed ślubem byliśmy ze sobą trzy lata. On pracował jako ochroniarz i kazałam mu zrezygnować z tej beznadziejnej pracy i wypłaty jaka tam otrzymywał. Przeprowadził się do mnie. Miałam 22 lata. Pracowałam, utrzymywałam nas, dwa samochody i płaciłam za moje zaoczne studia, a on wciąż nie mógł znaleźć pracy… Było dobrze, w większości rewelacyjnie i zarazem beznadziejnie w wielu sytuacjach. Ale cóż- trzy lata, więc albo się rozejść albo brać ślub- wybraliśmy ślub. Tuż przed nim stwierdziłam, że „nie chcę”, tak po prostu, ale zaproszenia, kasa, sukienka, wszystko załatwione, wynajęte. Bardzo chciałam mieć dziecko i szybko zaszłam w ciążę. Wszystko się zmieniło, niby przez nową pracę, bo to był własny interes. Rzadko bywał w domu, praktycznie w niczym nie pomagał. Pamiętam, jak zamówiłam ubranka i najpotrzebniejsze rzeczy dla malucha, który za kilka miesięcy miał przyjść na świat i zmieniły się warunki na stronie, że kasa przechodziła do głównej firmy, która później przesyłała je do właściwej. Wtedy tego nie wiedziałam i przestraszyłam się, że mnóstwo pieniędzy poszło w świat. A on? a on wydzierał się na mnie za to… Pamiętam, jak siedziałam z wielkim brzuchem i wyłam, a on dalej się darł…
Po cholernie ciężkim porodzie zakończonym cesarką po 24 godz męczarni, nie było lepiej. Prosiłam go w nocy, żeby pobujał malucha, żebym trochę się przespała. Usłyszałam, że on nie może, bo musi być wyspany do pracy… Ja byłam w niej 24h na dobę, ale to nic… Mój cudowny maluch rósł, obserwowałam jak się rozwija, uśmiecha. A ja…to byłam tylko ja…po półrocznym macierzyńskim poszłam na rok wychowawczego, czyli zaczęłam dostawać jedynie 400zł z mopsu i usłyszałam, że na moim koncie nie ma ani złotówki. Zaczęłam się buntować, kłócić, mówić wprost, że tak nie dam rady, że tak nie może być. No to okazało się, że go tym bardzo prowokowałam. Zaczęłam lądować na ścianie, albo wykręcał mi nadgarstki… Raz kłóciłam się z nim z dzieckiem na ręku. Przewrócił nas na fotel, który się na nas przewrócił i nas po prostu nakrył, a ja się musiałam śmiać, żeby maluch się nie przestraszył. Innym razem, to już było po kilku piwkach, trzymałam malucha na rękach i widocznie znowu go sprowokowałam lub uraziłam ego- podniósł mi nogę i z całej siły przywalił pięścią w udo, a ja po prostu spłynęłam na podłogę…ale cóż, trzeba było wstać, bo nadal trzymałam malucha na rękach. Po roku wychowawczego wróciłam do pracy na pół etatu. Zaczął do mnie przychodzić znajomy sprzed lat. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W końcu odważyłam się i opowiedziałam mu moją historię…dzięki niemu zrozumiałam, że moje życie nie musi tak wyglądać, wytłumaczył mi wszystko i przejrzałam na oczy. Spotykaliśmy się praktycznie codziennie po 15min, najdłużej widzieliśmy się pół godziny. W międzyczasie wspaniały (mój były mąż) rozwiązał interes. Sam znalazł pracę w lidlu na 3/4 etatu. Mój znajomy sprzed lat załatwił mu pracę, zajebistą pracę. A po co? Żebym ja miała lżej w domu. W życiu bym się czegoś takiego nie spodziewała. Oczywiście po pewnym czasie wyszło, że spotykam się z R. Zostałam okrzyknięta dziwką, suką, niewdzięczną suką. Podczas rozmowy z teściem, gdy wykrzyczałam, że wspaniały mnie bił, dowiedziałam się, że to nie jest żaden powód, żeby się puszczać… Rodzice też nie potrafili mnie zrozumieć przez dłuższy czas. Zabronili mi spotykać się z R. pod groźbą braku jakiejkolwiek pomocy. Wspaniały spakował manatki, zabrał dwa samochody. Ale poradziłam sobie. Po tygodniu wspaniały obudził się, że ma dziecko i postanowił je zabrać do swoich rodziców, gdzie podobno mieszkał. Okazało się, że zabrał malucha do swojej nowej lali, którą poznał w necie… Wkurzyłam się. To co między nami, to między nami, ale nasze dziecko nie miało z tym nic wspólnego. Zaczęłam szukać. Nie znam się na komputerach, programach itd., ale potrafię się wszystkiego nauczyć, jeżeli tego potrzebuję. Włamałam się na jego konta, odzyskałam wszystkie historie, porobiłam printscreeny. Dowiedziałam się tylu rzeczy, że określenie męska dziwka to mało a to ja nią byłam podobno…
Daliśmy sobie szansę po prawie miesiącu, ale się nie udało. Dobrze było przez 2 tygodnie, później znowu wylądowałam na ścianie, bo nie przyjęłam od niego kwiatów… Złożyłam pozew o separację, bo powiedział, że nigdy nie da mi rozwodu, że załatwi mi żółte papiery bo i tak na nie zasługuję. Na pierwszej sprawie zmienił sprawę z separacji na rozwodową. Rozwód dostaliśmy na drugiej rozprawie. Z R. jakoś się rozpadło. Za dużo było wszystkiego. Wspaniały poznał obecną partnerkę w Internecie, więc pomyślałam „czemu nie skoro to takie proste?”. Też założyłam konto. Dosłownie po kilku dniach, napisał do mnie A. Pisaliśmy godzinami, nie mogliśmy pójść spać, bo wciąż pisaliśmy. Wymieniliśmy się numerami i rozmowy nie miały końca. Pierwsze spotkanie polegało na jego pomocy w kupnie opon letnich, bo ja-jak to baba nie znałam się na tym. Po spotkaniu dostałam smsa „jesteś zajebista”. I się zaczęło.
Przeprowadzaliśmy się z synkiem, załatwił wszystko, firmę transportową, pomagał się pakować, nosić, rozpakowywać. Był niesamowity. Był, gdy go potrzebowałam, co chwilę pisał, pomagał we wszystkim. Bawił się z moim dzieckiem. Po 9 miesiącach okazało się, że okradł mnie z całego złota, nawet łańcuszka syncia, który dostał na chrzest. Zabrał wszystkie pieniądze i zostawił dług w rachunkach za prąd, czynsz, gaz. Prawie odcięli nam prąd. I psikus…okazało się, że jestem z nim w ciąży… Wymyślił, że ma raka, że jest w szpitalu i zaklinał się, że to nie on nas okradł a za rachunki po prostu przelewy nie poszły i wszystko naprawi. Wierzyłam i nie wierzyłam. Byłam w ciąży…już samotna matka, szału z wypłaty nie było, więc wierzyłam, ale w końcu przestałam. Zrobiłam własne śledztwo. Trafiłam do jego byłej żony, która nigdy nią nie była. Dowiedziałam się wszystkiego. Zaczęłam go szantażować. Oddał mi odrobinkę pieniędzy. Z nerwów co chwilę lądowałam w szpitalu, spędzałam tam po kilka dni, średnio co tydzień lub dwa…nie chciałam tego dziecka. Codziennie wyłam, nie płakałam-wyłam i pytałam dlaczego? Przecież nic nie zrobiłam, prawie nic nie miałam… W końcu pogodziłam się ze wszystkim, zaczęłam kochać tego malucha, który już fikał koziołki w moim brzuchu…wymyśliłam gdzie będzie łóżeczko, kiedy wrócę do pracy, zaczęłam kupować rzeczy, bo na raz nie dałabym rady… 4 miesiąc, któregoś dnia aplikowałam sobie luteinę i poczułam pępowinę… Spakowałam się i pojechałam do szpitala…musiałam czekać dobę, aż mój maluch się udusi…nie mogli mu pomóc… Musiałam go urodzić martwego a później pochować… Załamałam się na jeden dzień…następnego musiałam się uśmiechać, bo mój syncio wrócił od taty, a on nie był niczemu winny i nadal potrzebował super mamy. Jakoś przeżyłam…jakoś…nie dałam za wygraną. Szukałam dalej. Znalazłam kolejne oszukane kobiety. Zrobiłyśmy zasadzkę, powiadomiłyśmy policję. Złapali go. Siedział do listopada. W między czasie poznałam B. Normalny, po przejściach, problemy z rozwodem, rodzice nie żyją, sam na świecie. Pomógł mi w remoncie za małe pieniądze. Zaczęliśmy się spotykać, pomogłam mu. Okazało się, ze kolejny kłamczuch. Wszyscy żyją, kilka miesięcy wcześniej wyszedł z więzienia za oszustwa i wyłudzenia. Tłumaczył mi wszystko, że to nie była prawda, że nic nikomu nie ukradł, że został cholernie wykorzystany, że chce wreszcie zacząć żyć normalnie, że chce wszystko od początku. Zerwałam z nim kontakt. W tym czasie z aresztu wyszedł A. Zaczęłam dostawać pogróżki, dziwne telefony, smsy o stanie mojego samochodu i że mój synek bardzo urósł. Zadzwoniłam do B. Był po 15 minutach. Wspierał mnie. Nie okradł mnie z niczego, pomagał, pomalował synia pokój za swoje. Teraz został zatrzymany na 2 miesiące za oszustwa, wyłudzenia-tak mnie poinformował policjant i że jestem jedyną osobą podaną przez B. do informowania o czymkolwiek. Kolejny beznadziejny przypadek.
Jaka jestem? mam 31 lat, bardzo dobrze wyglądam, staram się, dbam o siebie, jestem niezależna. Czy to są powody do wykorzystywania? dlaczego nie mogę komuś ufać w to co mówi? czemu to musi być kłamstwo? Skończyłam technika prac biurowych, mam tytuł inż. mgr, prawo jazdy, samochód, własne mieszkanie, w którym mieszkam sama z syniem. Mamy opiekunkę i sama wszystko opłacam. Nigdzie nie wychodzę, bo rano do pracy, po pracy dziecko, tak samo jak mam drugą zmianę. Gdzie mam kogoś poznać, kto jest normalny, realny, ma normalną pracę? wpadnę na niego na ulicy?. nie. Czy jest mi ktoś potrzebny? tak, żeby mnie wspierać przy groźbach A, lub gdy wyjdzie B.bo w końcu oszaleję, cud, że jeszcze to się nie stało. Życie jest beznadziejne. Prawda?
Emilia says
Popaprana sprawa, bardzo współczuję i jednocześnie podziwiam i trzymam kciuki. Ponoć każdy dostaje na barki tyle, ile jest w stanie unieść. To bardzo silna kobieta, a historia warta publikacji, choćby po to, byśmy zastanowili się nad swoim życiem i docenili pewne sprawy…