Właśnie zakończył się ciężki dla mnie i W. tydzień. Ciężki dlatego, że dojrzał nam Mietek. Możecie się śmiać lub nie, ale traktuje go jak mamusie traktują pierworodne dzieci. W. z pokorą i spokojem to znosi, ale niestety Mieczysław tego zupełnie nie docenia.
Pamiętam jak dziś gdy po niego pojechaliśmy ( Mietka oczywiście, W. przyjechał do mnie sam). Był taki malutki, że bałam się czy go nie połamie biorąc toto na ręce. Maluszek, który nie umiał miałczeć, był kompletnie nierozgarnięty i zagubiony. Grzecznie spał ze mną w łóżeczku, jadł i był jak przytulanka. Nadszedł jednak dzień, kiedy to malutki Mieciulek, postanowił stać się w końcu Mieczysławem i pokazać nam co potrafi. Wojnę wypowiedział zaczynając od zlania się nam w łóżko…dwukrotnie, poza tym obsikanie zasłonki w kuchni i dywaników wszelakich jakie były w mojej niebiańskiej kawalerce. Drapanie, szarpanie, pobudki, piłowanie na okrągło „miał i miał”. Dziś za to przywitał mnie zasraną podłogą, jak przystało na przypieczętowanie mojego zasranego dnia. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. W sumie nadal nie wiemy, ale się domyślamy. Przede wszystkim dorasta. Jest bardziej rozgarnięty, bystrzejszy, szybciej kuma co i jak a nawet zaczął polować z ukrycia a nie jak wcześniej, na wariata.
Ta oto pewnie kompletnie nieinteresująca Was opowiastka, stała się dla mnie przyczynkiem do rozmyślań a pro po dorastania i dojrzewania…związków. Tak jak to mój Mieczysławek przeokropny postanowił mi urosnąć i wejść na ścieżkę wojenną o moje względy z W., tak i związki również prędzej czy później ewaluują, dojrzewają i rozkwitają, lub całkiem usychają….
Na początku zwykle jest miło i słodko. Tęcza, jednorożce i wata cukrowa. Sielska, niczym nie zmącona idylla… Tak zwykle zaczyna się każda z naszych miłosnych opowieści. Żar namiętności, ogień w oczach, motyle w brzuchu, wypieki na twarzy. Totalne szaleństwo i gejzer rozsadzający nas od środka. Wszystko jest nowe, fajne, pasuje do siebie, jest przyjemne, kuszące, pociągające, tajemnicze, nieznane, pobudzające i sama jeszcze nie wiem jakie. On patrzy nam głęboko w oczy, ty udajesz niedostępną. Gramy ze sobą, kusimy siebie, flirtujemy, gawędzimy przy kawach, drinkach, wymieniamy gorące smsy nocami. Oczywiście każdy z nas chciałby aby ten stan trwał wieki. Nigdy się nie kończył- ani te motyle, ani gierki ani płomienne spojrzenia. Niestety, jeśli ktoś oczekuje „permanentnego pierdolnięcia uczuciowego” do końca swoich dni, nie doczeka się go nigdy i mogę mu tylko współczuć. Prędzej czy później Ty przestajesz być niedostępna, on bardziej jak w oczy woli Ci się patrzeć na piersi. Rozmowy przy kawie zamieniają się w pogawędki przy tanim winie czy piwie a wszystko to w dresie z nieumytymi włosami. Nieprzespane, gorące noce zamieniają się w słodkie lulanko z przytulaniem, czasem zakłócone jego chrapaniem. Jednym słowem, upolowałaś swojego księcia, ale musisz zaakceptować fakt, że po gejzerach i miłosnym pierdolnięciu, prędzej czy później, docieracie do pierwszej przystani pt: rzeczywistość.
Rzeczywistość to przystań, której część osób nie akceptuje. Nie umie pojąć, że jest naturalnym elementem naszej egzystencji, więc prędzej i później dotyka naszego księcia na białym koniu. Tutaj zwykle stajemy tez przed pierwszym wyborem: albo rzeczywistość plus nasz boski Adonis nam się nie zgrywają i się żegnamy, albo rzeczywistość nie jest dla nas i jak szaleńcy wyruszamy na kolejne łowy lub akceptujemy nową sytuację, dobrze się w niej czujemy i jedziemy dalej.
Na tym etapie zwykle zaczynają docierać do nas pierwsze sygnały odnośnie ewentualnych wad wybranka, jego skłonności, upodobań, typu jego znajomych itd. Jedne z nas zostają zaskoczone tym, że pan X jednak nie myje się trzy razy dziennie a majtki zmienia już tylko od święta, inne że nie jest najlepszy w majsterkowaniu a poza tym, że oczywiście świetnie wygląda w naszym łóżku, lubi w nim też grać godzinami na playstation. Jeszcze inne zauważają, że jest równie miły jak dla nas, wobec wszystkich swoich rozlicznych adoratorek i nie hamuje się by im to okazywać podczas całonocnych balang na mieście. Oczywiście całość staram się ciut przerysować, ale chce pokazać kontrast i zamianę sytuacji.
Ważną rzeczą jeśli chodzi o kolejne etapy związku, jest również ich akceptacja, świadomość tego, że się pojawią i tego że ta relacja powinna ewaluować. Dlaczego? Bo trwanie w martwym punkcie, nigdy nie wychodzi nam na dobre i nie przyniesie nam niczego dobrego. Tak jak przechodzimy do kolejnych klas w szkole, jak staramy się o awanse w pracy czy doskonalimy jakieś czynności, tak samo powinniśmy patrzeć na nasz związek. Jeśli utknął on w martwym punkcie, to sygnał ostrzegawczy. Ludzie łączą się w pary z wielu powodów. Większość by mieć wsparcie, czuć się kochana, by mieć potomstwo, realizować się na różnych polach itd. Powinniśmy razem z naszym związkiem wzrastać, rozwijać się i zmieniać. Jeśli nie daje on nam możliwości spełniania się, jest niepełnowartościowy. Nie można przecież do końca życia chodzić za rękę jako chłopak i dziewczyna, odwlekać ważne decyzje, unikać deklaracji.
Dążę do tego, że w związku i relacji dwóch osób, na wszystko jest czas. Czas na tęczę i szał hormonów, na docieranie się, poznawanie i oswajanie, na pierwsze kłótnie, szczere rozmowy, dopasowywanie, negocjowanie, kłócenie i godzenie, na rzeczywistość, na brudne skarpety, miesiączkę, prasowanie czy grypę żołądkową z biegunką i wymiotami. Żadna fajna dziewczyna nie będzie czekała na deklaracje chłopaka 5 lat „bo on nie jest jeszcze gotowy”. Pragnąca mieć potomstwo kobieta, nie będzie hamowała zegara biologicznego do 40stki by doczekać się upragnionego dziecka. Nie lubimy domyślać się po roku czy dwóch znajomości tego czy on to nas traktuje poważnie, czy jest z nami bo akurat nic lepszego się nie trafiło.
Myślę, że powinnyśmy być tego świadome. Nie bać się kolejnych etapów, bo one mogą być coraz trudniejsze, coraz poważniejsze, ale i tak samo miłe jak ten pierwszy. Jeśli jesteśmy z właściwą osobą, romantyzm i nasze iskierki w oczach nie miną ani straszone porannym oddechem ani zasikaną pieluchą. Znajdźmy to „pierdolnięcie” w codzienności. Nie bójmy się kolejnych kroków i decyzji. Sięgajmy do kolejnych leveli i nie stójmy zbyt długo w jednym miejscu ani nie cofajmy się. Budujmy swoją przyszłość we dwoje i nie obawiajmy się czasem zaryzykować. Może jednak warto po kilku latach czekania, zapytać go: „Kochanie, czy ja się doczekam od Ciebie pierścionka, czy zawsze już będę jedynie twoją dziewczyną?”, niż czekać na tą chwilę by w wieku 36lat dowiedzieć się, że twój luby wymienia Cię na 10lat młodszą sekretarkę ze swojego biura a Ty zostajesz na lodzie. Pomyśl na jakim etapie Ty jesteś a gdzie chciałabyś teraz być.
W says
Zastanawiam się ile z tego mam brać jako aluzje… :)
karmel says
Najlepiej nic W. ;)
kata1977 says
Kota nalezy wykastrować – jak najszybciej
a w kwestii leveli w związku, moim zdaniem z levelu nr 1 czyli zauroczenia i „pierdolnięcia” do levelu nr 2 czyli „je..anej rzeczywiśtości” wchodzi wraz z pierwszym głośnym bezpardonowym bąkiem partnera
karmel says
Myślę, że ten etap to nie rzeczywistość tylko wejście w kumplostwo, które swoja droga jest nieco niebezpieczne bo zabija wszelkie rzeczy, które robią z nas partnerów, parę itd. Ze swoim mężem np byłam wiele lat i nie mieliśmy takiego etapu wcale, więc nie nazwałabym tego rzeczywistością. To kwestia podejścia, szacunku i tego jak chcemy być postrzegani