!!NOWY POST!!
Ostatnie dni i wiadomości od Was przyniosły mi wiele refleksji, skłoniły do kilkunastu dyskusji i wielu przemyśleń. Część pań już po raz kolejny mnie rozczarowała, inne podniosły na duchu a jeszcze inne opowiedziały niezwykłe historie swojej miłości. Z tych w sumie kilkudziesięciu korespondencji, narodziło się u mnie pytanie zwarte w tytule dzisiejszego tekstu. A dotyczy ono miłości i poświęcenia.
Od środy na moim insta debatowaliśmy najpierw o ciąży i tym, że często wiąże się z gorszym samopoczuciem a u wielu pań i spadkiem formy w związku z dolegliwościami. Dyskusja rozwinęła się też na temat tego, że czy ciąża, czy choroba, możemy być tedy „uciążliwe” dla partnera, który może nas zostawić mając tego dość. Jak dla mnie dość radykalne podejście, ale widać ciąże czy dłuższy katar niektórych pań, zakończyły ich „wielkie” miłości i postanowiły o tym napisać. Ja osobiście mam dość jasne zdanie na temat związku i poświęceń z nim związanych- szczególnie jeśli chodzi o niedyspozycję partnera. Zawarłam je we wczorajszym poście na insta i dzisiejszym na fb. Dla mnie są nienegocjowane. Jeśli się z kimś jest i faktycznie go kocha, nie ma porzuca się go wtedy, gdy najbardziej nas potrzebuje lub wręcz jest od nas zależy. Nie rozstaje z powodu przewlekłej choroby czy tego, że wymiotująca żona jest mało atrakcyjna i „ja się wypisuję”. Sorry, mówimy o związku, małżeństwie czy przedszkolu?
Kobiety pięknie potrafią mówić o poświęcaniu się dla miłości, o cierpieniu w imię uczucia i trwaniu przy kimś z obowiązku/dla dzieci itd. Po czym okazuje się, że większość tych historii i tego poświęcenia to kwestia: strachu przed samotnością, „zależności finansowej” (kocham to określenie, które oznacza ni mniej, ni więcej, że ona nie pracuje a on ją utrzymuje i ona nie widzi opcji pójścia do pracy), czy wygody. Naprawdę rzadko chodzi o coś więcej…i to serio jest cholernie przykre i rozczarowujące.
Jeśli kobieta piszę do mnie, że skoro od 2 miesięcy przez całe dnie wymiotuje, schudłam 8 kg, groził mi szpital (nie byłam w nim tylko dlatego, że nie dałam się tam położyć) i jestem ledwo żywa, bo ledwo miałam siłę wstać z łózka do łazienki to na pewno zostawi mnie mąż to zastanawiam się czy ma tak fatalnego męża, że nie może przy nim czuć się źle czy sama jest tak oderwana od rzeczywistości, że nie wie czym jest małżeństwo, troska o drugą osobę i odpowiedzialność?
Przyznaje się bez bicia, że moja kondycja w ostatnim czasie nieco spadła. Wymioty wszystkim łącznie z wodą w upale 36’ przez ponad 9 tygodni dały mi w kość w połączeniu z moją tarczycą, astmą i brakiem możliwości zjedzenia czegoś bez wymiotów. Mimo to mój mąż nie widział nic niezwykłego w tym by mnie wspierać i odciążyć, w czym się da. To było dla niego naturalne tak jak dla mnie jest naturalne jego umieranie podczas kataru, kiedy zamieniam się w lekarza ratującego mu życie. Nie przeszkodziło mi to jednak w prowadzeniu swoich klientów na home office, czuwaniu nad międzynarodowym projektem, ogarnianiu domu na ile się da i wyglądaniu przy tym na tyle by nie budzić w nikim obrzydzenia. Co więcej, w czwartek nawet umyłam okna! :D No ale widać dla niektórych to mało, może oni potrafią w tym wszystkim znaleźć jeszcze czas na ratowanie świata w zastępstwie Supermana :D
Napisało do mnie też wiele pań z odwrotnymi historiami. Np. męża, który zachorował na raka, miał ciężki wypadek czy doznał poważnego urazu kręgosłupa i wymagał ciągłej opieki przez 1,5 roku. Dla każdej z nich było oczywiste, że to ten czas, który jest tym „na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie”. Nie przeszło im przez myśl by z tego powodu czy w takiej sytuacji, odejść. Pewnie byłoby to bardziej komfortowe, łatwiejsze, szybsze…ale HALOOO, nie o to chodzi w związku by było tylko lekko, łatwo i przyjemnie. Nie chodzi o to, że jesteśmy razem jak jest super, a jak robi się niewygodnie to zawijamy tyłek w troki. Oczywiście jak wiem, że każda kobieta, nawet ta, która w ciąży nie była, jest specjalistką w tej sprawie ;) Przyzwyczaiło mnie to tego czytanie tego typu wypocin pod postami gwiazd, koleżanek i na portalach plotkarskich, gdzie hejt internetowych wszystkowiedzących mamusiek przekracza wszelkie granice. I spokojnie, nie zamierzam robić Wam konkurencji, z nikim się wykłócać na ten temat, albo przekonywać kogoś do tego, że coś wiem lub umiem lepiej. To temat, którego się nie dotyka, bo inaczej zostaniesz nadziany na pal przez te panie :D
To, co chciałabym, aby było jednak puentą mojego tekstu to pytanie z tytułu i wasza odpowiedź na nie. Tka szczera w duchu przed samą sobą. Na ile Wasza miłość jest prawdziwa? Na ile faktycznie jest na dobre i złe, w zdrowiu i w chorobie? Na ile poświęcenia, które deklarujecie, faktycznie nimi są oraz czy wasze osądy i dziwne teorie nie są dyktowane patologią wewnątrz Waszego związku, a nie realnymi faktami?
Marta says
Witam jestem w ciąży w 8miesiacu początek ciąży to był najgorszy czas w moim życiu…. przez 2 miesiące wymiotywalam wszystkim co zjadłam i wypiłam przez to wylądowałam 2 razy w szpitalu z powodu odwodnienia…. nie byłam w stanie sama sobie poradzić z tym żeby się ubrać…. moj partner zajmował się domem moim pierwszym dzieckiem gdy byłam w szpitalu ale gdy z niego wróciłam pomocy już nie było…. pierwsze co to gdy tylko wróciłam odrazu szedł na piwo i przychodził ledwo żywy…. jest dobrym człowiekiem z którym można polegać jeśli chodzi o ogarnięcie mieszkania zadbania o podstawowe sprawy ale w tym wszytskim nie było mnie ani czasu dla mnie żeby ze mną posiedzieć przytulić gdy widział ze zle się czuje…. siedział w drugim pokoju na kanapie z telefonem lub oglądał telewizje nie tak sobie wyobrażałam bycia z mężczyzna którego nosze dziecko pod sercem…. i przez te drobnostki rozstaliśmy się i zostałam z 2 dzieci sama….
Ania says
U mnie okazało się, że kiedy byłam w ciąży mój były mąż zaczął romans… A muszę przyznać, że cała ciąża była dla mnie łaskawa: zero wymiotów, dobre samopoczucie, energia i nawet na początku schudłam :P Nie musiał się mną zajmować czy nawet w czymś wyręczać, ale dopiero wtedy uświadomił sobie że nie chce dziecka… Grał na dwa fronty, a kiedy córka miała miesiąc prawda wyszła na jaw dzięki życzliwej osobie… Usłyszałam wtedy, że mnie nie kocha, że nie jesteśmy udanym małżeństwem i chce rozwodu. Co najlepsze nie przyznał się do zdrady… do 3 dni przez rozwodem szedł w zaparte, że mnie nie zdradził. Potem dowiedział się że za świadka mam osobę której wszystko opowiedział i… nadal nie przyznał się mi. Tyle dobrego, że przed sądem tak ;) Ale jak to bywa: zero „przepraszam”…
Ania says
4 lata staraliśmy się z mężem i dziecko, w między czasie miałam podejrzenie raka macicy, wylądowałam w szpitalu na operacji z problemami żołądkowymi a w tym czasie mój mąż ciągle był przy mnie, ja dla niego rzuciłam pracę, studia i znajomych aby przeprowadzić się na drugi koniec Polski bo dostał wymarzoną pracę. Dla mnie to normalne że druga osoba ma wspierać gdy jest źle. Jeśli w takich momentach nie możemy na siebie liczyć to kiedy? Tylko wtedy gdy jest dobrze? Byłam kiedyś w związku w którym ja chciałam się poświęcić a druga osoba dla m je nie chciała tego zrobić, zakończyłam to bo wiedziałam że później będzie tak już zawsze.