Walentynki- święto na ogół trudne dla 2 kategorii ludzi. Facetów, którzy zmuszeni są starać się tego dnia wymyślić coś kreatywnego, romantycznego, szalonego, czerwonego i zaskakującego (lub „coś” po prostu”) oraz samotnych kobiet, które w większości ( na szczęście nie wszystkie!!), manifestują na lewo i prawo niechęć do tego święta a w domu zalewają się łzami, że nikt o nich nie pamiętał. A co o Walentynkach myślę ja- Rozwiedziona?
Wracam myślami do tego co było rok temu. Ojj jak spektakularny to był czas! Rozwód- 11luty ( moje urodziny), ja pochorowana, zmordowana i zestresowana. Walentynki wypadały w sobotę. Pamiętam, że byłam wtedy w pracy a po, postanowiłam uczcić je na swój sposób czyli jedną z rzeczy, które kocham najbardziej- jedzeniem :D W związku z tym, że kompana do ucztowania nie było, wybrałam się na Starówkę do Pizzy Hut na Festiwal Pizzy. Nigdy nie zapomnę wzroku kelnera gdy przedzierając się przez tłum par i serduszkowych balonów, zapytał profilaktycznie na ile osób stolik a ja wypaliłam, że dla jednej i że mam ochotę pojeść ;) Wyobraźcie sobie mnie jak wpadam tam, nie przeglądając karty zgłaszam chęć najedzenia się po dach i to zupełnie sama. Najlepsze w tym wszystkim było to, że kompletnie nie czułam by było mi źle. Opychałam się pizzą, nikt nie zwracał mi uwagi, że jest tłusta, kaloryczna, że będę gruba i nie będzie mnie chciał, że jak mogę jeść mięso i jeszcze o zgrozo zapijać to wszystko piwem. Nikt tez nie zauważył, że jak zwykle ubrudziłam się sosem na bluzce i oblałam piwem dzięki czemu nie musiałam skrywać swego zażenowania tym faktem. Mogłam z oddali obserwować przez szybę Warszawską starówkę, zalaną przez walentynkowy-mordor. Popatrzeć na te wszystkie nadymające się na siłę pary i snuć własne plany o tym jak to wrócę spokojnie do domu gdzie czeka na mnie ciasto czekoladowe i zero brudnych skarpet czy garów.
Oczywiście, żeby nie było. Wcale nie jestem wrogiem Walentynek. Uważam, że to fajne uczcić święto zakochanych. Podobnie jak Dzień Kobiet, jest to jakaś mobilizacja dla Panów, którzy na co dzień, czasem zapominają o swoich damach serca. Miło by jednak było, gdyby nie zatracało się w tym wszystkim sensu i aby to pamiętanie o nas kobietach, przekładało się też na szaro bury poniedziałek, wolną sobotę czy inne dni w ciągu roku. Każda z nas przecież wie, ile radości sprawia bukiet bez okazji, ulubiona czekolada czy kolacja lub kino. Tak po prostu, by nacieszyć się sobą a nie z jakiegoś powodu lub bo tak trzeba. W zeszłym roku miałam wrażenie, że 90% kobiet, zamieniłoby się w Godzillę gdyby luby nie obdarował ich sztampową czerwoną różą, biletami na Greya i „czymś miłym” oczywiście ( w tym miejscu powinnam dokonać krótkie recenzji tego filmu z mojego punktu widzenia, ale chyba sobie daruję;) ).
Nie wiem jeszcze jak będą wyglądały moje walentynki, gdy piszę ten tekst, ale już dziś mogę powiedzieć, że będą super- bo nie będą na siłę ☺ Bo jeśli coś nie wyjdzie, to mam jeszcze milion kolejnych dni kiedy tez mogę świętować i tylko od nas zależy jak i jak często.
Dodaj komentarz