Prosiliście o post osobisty, post o mnie- więc jest! Dziś chciałam Wam napisać o jednym z gorszych, ale wiele wnoszących okresów w moim życiu: życiu kobiety, dorosłym życiu, etapie mojej przemiany, wyciągania wniosków ze swoich życiowych błędów i głupot. Czas, w którym stałam w miejscu, choć jak się potem okazało, nie do końca…
Kiedy postanowiłam spakować walizki i wynieść się od rodziców, wewnątrz mnie wojnę ze mną samą tyczyły cholernie silne emocje. Wiedziałam, że jeśli zostanę tam choćby dzień dłużej, oszaleje! Powrót do domu, gdzie traktowano mnie znowu jak dziecko i wciąż suszono głowę, był męką. Nie dogadywaliśmy się kompletnie – to tak w skrócie. Nie miałam gdzie iść – naprawdę. Nie miałam pracy, nie miałam wsparcia – wszędzie pożar. Przypomniałam sobie, że moja była klientka, dla której robiłam kiedyś kampanię reklamową w radiu (osoba, którą widziałam 3 razy w życiu na oczy), dowiadując się o mojej sytuacji jakiś czas wcześniej, zaproponowała mi kąt u siebie w mieszkaniu. Brzmi jak film? Zgadza się. Dla mnie to było wręcz surrealistyczne. Postanowiłam jednak zaryzykować- to była moja jedyna szansa. Napisałam do niej: „Alicja, wspominałaś kiedyś, że mogę się u Ciebie zatrzymać. Czy jest szansa, żebym przyjechała jutro?”. Ona odpowiedziała na to:” Jasne. Gdzie mam po Ciebie przyjechać?”.
Mieszkałam u Alicji na kanapie prawie rok. Wspierała mnie, pomagała, dawała kopa, gdy było trzeba. Dopingowała w znalezieniu pracy, karmiła, a jak trzeba było i upijała J To był przedziwny czas na wieży (mieszkała na Bielanach w bardzo wysokim wieżowcu). Pewnie nigdy nie zdołam się jej za to odwdzięczyć, ale zawsze będę opowiadała jak ważna jest w całej tej historii.
Kiedy się do niej przeniosłam nie miałam kompletnie pojęcia co dalej. Potrzebowałam pracy – najlepiej niespecjalnie kreatywnej, bo na kreatywność nie miałam sił. To co robiłam do tej pory, w tamtym czasie stało się dla mnie niewykonalne. Musiałam zacząć od zera a największa walka dopiero była przede mną. Miałam ogromny mentlik w głowie. Każdego dnia pojawiał mi się w inny plan i pomysł na życie a humory dyktowały moje chęci na to lub na tamto. Jednego dnia myślałam o rzuceniu wszystkiego i wyjeździe do Afryki, innego chciałam zakładać swoją firmę i projektować ubrania a jeszcze innego rzucić się w wir imprez, randek i niezobowiązujących znajomości. Siedząc w domu pogrążałam się – stałam w miejscu. Piłam wino, czytałam harlequiny, płakałam. Jedyną odskocznią była zdalna praca za grosze, którą udało mi się jakoś ogarnąć. Oczywiście ratowało mnie również sprzedawanie moich rzeczy, co było cholernie przykre. Wyzbywasz się przecież strzępków tego co masz, aby mieć co jeść. Mój dzień to była kawa za kawą i zaleganie na kanapie – kanapie, na której siedziałam, odpoczywałam, płakałam, pracowałam i spałam. W pewnym momencie miałam wrażenie, że do niej przyrastam. To nie byłam ja – ta dziewczyna wiecznie uśmiechnięta, szalona, będąca w ciągłym biegu z błyskiem w oku i kokieterią w zachowaniu. Dres nocny zamieniałam na dres dzienny i tak w kółko. Pamiętam, jak Alicja wykopywała mnie z łóżka na imprezy, do klubu i na randki. Jak mnie opierniczała za to jak wyglądam, jak beznadziejnie się umalowałam czy uczesałam. Tak – wyglądałam wtedy dramatycznie ;)
To za jej namową zaczęłam chodzić na randki, zluzowałam ciut w wielkich wymaganiach, zaczęłam nieco bardziej otwarcie podchodzić do tematów damsko-męskich i postanowiłam się tym bawić. To zdecydowanie była swego rodzaju ucieczka od całej tej beznadziei i samotności, którą czułam w środku. Mimo, że nie osiągnęłam wtedy na polu damsko-męskim wielkich sukcesów, ten czas wiele mnie nauczył i sporo pokazał. Przestałam się spinać w sobie, postawiłam na luz i na to by dać toczyć się życiu swoim własnym biegiem. Nic nie przyśpieszać, nie działać na siłę. Razem z lepszym samopoczuciem i większym otwarciem na świat znalazła się i lepsza praca, wygląd i perspektywy na lepsze jutro. Nawet panowie jacyś tacy fajniejsi zaczęli zwracać na mnie uwagę ;) Był to również czas, w którym zakończyłam terapie. Praca ze specjalistą była nieoceniona i niezbędna w tym procesie. To kamień milowy w paśmie tych wszystkich wydarzeń.
Nic bym w tym czasie nie zmieniła- żadnych znajomości, długości tego okresu, ilości mojego bólu. To mnie zbudowało, taka jestem i z tego się składam. Ok, mam teraz słabszą psychikę, podupadłam na zdrowiu przez nerwy i przejścia, wciąż spłacam długi z tego okresu i na pewno nie chciałabym go przechodzić znowu, ale nie zmieniłabym go… Ten czas mnie wiele nauczył, pozwolił mi na poznanie samej siebie, na kopa, którego dostanie nauczyło mnie tego by mieć twardy tyłek. Walka zbudowała charakter. Przeróżnego rodzaju dyskomfort wyplenił ze mnie księżniczkę, a problemy finansowe nauczyły doceniania wartości pieniądza i energii jaką trzeba włożyć by go zarobić. To był mój okres w życiu, kiedy pozornie czas zatrzymał się w miejscu a w rzeczywistości, szaleńczo wiele zmienił.
Jesteś wielka!! :)
Zazdraszczam, że masz to już za sobą. Jestem teraz na podobnym etapie, z tym, że mieszkam u siebie i nie mam tej „motywującej” osoby. Chciałabym już z tego wyjść.
Karo jestes Jak Fenix :) Ciesze sie, ze jestes!
Karo jestes Jak Fenix! Ciesze sie, ze jestes ;)
mam nadzieję,że i ja powstanę jak taki feniks z popiołów.. 2tyg tem wyprowadziłam się od mojego już byłego,mieszkam z 2 współlokatorami jak za studenckich czasów. Mam pracę,ale szukam czegoś,gdzie nie będę tylko zastępczym pionkiem i chcę sie przeprowadzić do większego miasta. Gdy zrealizuje te 2 kroki chcę iść na terapie..mam mnóstwo nueprzepracowanych tematów. Najdziwnuejsze w tym wszystkim jest to,że..nie boli mnie rozstanie. Tez związek był tak mocno toksyczny,że czuję niewyslowiona ulgę. Nie czuję się samotna,czasem zatęsknię..ale wiem,że podjęłam słuszną decyzję. Mam niecałe 25 lat i wiarę w to,że będę znów szczesliwa i kochana..i że będę znów kochać:) jesteś moja inspiracją!
Jestem po ciężkim rozwodzie i kolejnym krótkim bo tylko półrocznym ale nie udanym związku. Mam fantastyczną Córeczkę z mojego nieudanego małżeństwa. Jak to przy moich perypetiach życiowych i tym razem zostałam bez pracy. Chociaż przy rozstaniu z byłym mężem byłam skupiona na zawiłościach prawnych. Tym razem przy rozstaniu z nieformalnego związku tego nie było. Córka pojechała na wakacje do Ojca, brak pracy, zostałam sama ze sobą pierwszy raz od czterech lat. To był mega trudny czas. Pełen bólu, smutku a później przerażającej pustki. Nie czułam nic. Zupełnie nic. Przerosło mnie to wszystko. Nie wiedziałam w którą stronę mam się ruszyć, co ze sobą zrobić. I dopiero teraz dotarło do mnie to co piszesz. Wrzucić na luz i wszystko się poukłada. Nie miotać się. Wszystko ma swój czas. Nie można nic przyspieszać bo obróci się to przeciwko nam. Teorię miałam opanowaną do perfekcji gorzej z praktyką. Trzymajcie kciuki mam nadzieję że uda mi się wygrać własne życie :)
✊✊