Pamiętam jak poczułam, że jest źle…że chce odejść, uciec, schować się jak najgłębiej. Szukałam miliona wymówek by nie wracać do domu, jeździć w delegacje, do rodziców…czułam nadciągający koniec… Dlaczego jednak nie potrafiłam odejść?
Mimo upływu czasu nadal nie potrafię odnaleźć jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wciąż jest dla mnie ciężka do ustalenia i skomplikowana. Czynników na pewno było kilka. Przede wszystkim strach. Człowiek bardzo przywiązuje się do ludzi, miejsc, schematów, znajomych rzeczy. Czuje się bezpieczniej gdy wszystko jest po staremu, nawet jeśli to stare uwiera, gryzie i przeszkadza. Trochę jak drzewa, przyrastamy do pewnych osób i przyzwyczajamy do sytuacji. Tolerujemy je, bo tak jest pozornie łatwiej. Często dopiero jakiś silny bodziec, zdarzenie, są w stanie wyrywać nas z miejsca, w którym tkwimy. Staramy się ignorować sygnały, rady otaczających nas ludzi, znaki na niebie i ziemi. Boimy się zmian. Przerażają nas one. Nie umiemy wyobrazić sobie tego jak to będzie nagle zmieć wszystko, porzucić to co tu i teraz, przeorganizować szczegółowy plan przyszłości zaprogramowany w głowie. Nie wyobrażamy sobie innej twarzy obok nas z rana, innego mieszkania czy miasta do zamieszkania. Myślimy o tym co powiedzą ludzie, jak zareagują w pracy, jak to będzie. Skoro nawet zmiana miejsca zatrudnienia jest dla nas stresująca, to co dopiero mówić o całym życiu, prawda?
Wiele razy słyszałam od starszych osób, że coś jest „stare, ale znajome”. Co jednak kiedy stać nas na pokuszenie się o coś nowego? Zaryzykowanie? Spróbowanie? Oczywiście tylko wtedy gdy wszystkie środki do naprawy starego, zostały już wyczerpane. Kiedy nie ma możliwości naprawy, odwrotu, poskładania…
Wszystkie te obawy zaczynają się od strachu, od niego wychodzą. Odejście, odpuszczenie i rezygnacja, generują strach i obawy. Jest to podjęcie ryzyka, postawienie na jedną kartę, całego dotychczasowego życia. Nikt przecież nie gwarantuje nam wymiany na lepsze i pasujące. jest to jedna wielka niewiadoma. To też było coś, co mnie przerażało. Ta niewiadoma tworząca we mnie lęk, odarcie z poczucia bezpieczeństwa, którego i tak nie miałam, ale które stworzyłam sobie w głowie. Był to również strach przed decyzją, czymś ostatecznym i nieodwracalnym, przed brakiem wsparcia w tej decyzji. Nie umiałam optymistycznie patrzeć w przyszłość, ponieważ koncentrowałam się tylko na ograniczających mnie lękach.
Czasem zupełnie nie bierzemy pod uwagę, że gdzieś tam jest nowy i lepszy świat. Taki mały świat, który czeka na nas. W którym lęki mijają, znowu jest ciepło, bezpiecznie i po naszemu. Miejsce gdzie odnajdujemy spokój i ład. Nie umiemy odejść, bo nie chcemy dźwigać odpowiedzialności za rozstanie. Wolimy sobie wmawiać gdzieś wewnętrznie, że przecież jakoś to jest, że dajemy radę, że może to chwilowy kryzys, histeria, fanaberia. Tylko kiedy okazuje się, że wyrywasz z kalendarza kolejne kartki, przekreślać następne dni, obchodzisz kolejne święta a tutaj, w tym Twoim miejscu nic się nie zmienia, dociera do Ciebie sedno sprawy. Zaczynasz czuć strach i przerażenie, panikujesz. Przywiązanie, niepewność, wspomnienia…to wszystko rozdziera nam serca i dusze. Sami nie rozumiemy co się dzieje wewnątrz nas. Nie potrafisz cieszyć się już z prostych rzeczy, czerpać radość z bycia z osobą, która jest przy Twoim boku. Gdzieś po drodze zatarła się Wasza więź.
Zastanów się o co chodzi w Twoim przypadku. Boisz się? Nadal kochasz? Nie jesteś zdecydowana? Stań przed sobą w prawdzie. Bądź szczera i napisz na kartce jak Ci jest, wypisz za i przeciw odejściu i zobacz co z tego wyniknie. Często rzeczy wypowiedziane na głos dopiero do nas docierają Szczera rozmowa z drugą osobą, bliskimi i partnerem, skonfrontowanie sytuacji. Takie działania ułatwiają nam ocenę tego co się dzieje. Być może nie odchodzisz, bo w pewien sposób Ci dobrze, bo gdzieś tam jeszcze w głębi serca kochasz i chcesz…jednak co wtedy gdy chodzi jedynie o strach i niepewność jutra? Co jeśli tylko te rzeczy, powstrzymują Cię przed działaniem i nie pozwalają wkroczyć na nowa drogę, która mogłaby doprowadzić Cię do Twojego szczęścia i odmienić Twój los? Boisz się o drugą stronę, o to jak sobie poradzi, jak to przyjmie. Nie zastanawiasz się, że będą z nią z obowiązku, przywiązania czy strachu, ranisz jeszcze bardziej. Okradasz siebie i jeszcze kogoś z najcenniejszej rzeczy jaką jest czas, życie….
co zrobić jeśli kocham nadal męża mamy małe dziecko, a on stwierdzil ze juz mnie nie kocha i czeka tylko az go”pogonie” jest ze mna tylko ze wzgl. na dziecko. strach… racja ..boje sie zostac sama..czy sobie poradze z dzieckiem..strach..jak powiedziec w pracy o rozwodzie…a z drugiej strony szkoda zycia skoro on sie nei zmieni nie chce sie zmienic i juz nie chce ze mna byc.. ostatnio uslyszalam ze jestem dla niego obca osoba. Zmarnowalam z nim 10 najlepszych lat zycia. ale nei chce marnowac juz reszty…mam 30 lat wiec moze dam rady.. moze jeszcze kiedys kogos spotkam kto mnie pokocha i doceni…
jasne, że kogoś spotkasz :) rozwód to nie wyrok, że juz Cię nic nie czeka. musisz uwierzyć w siebie i swoje możliwości!
Nawet nie wiesz, że najlepsze lata to nie te za Tobą tylko przed Tobą…życie zaczyna się po 40stce..:) Uśmiechnij sie sama do siebie i zacznij żyć a nie wegetować…Dasz radę..:)
Miałam dokładnie tak samo…bałam się,roczne dziecko,brak powrotu do pracy,mieszkanie,którego sama nie dałabym rady utrzymać..wielki strach..Ale w końcu sam się wyprowadził..trzeba było dać rade..wyprowadzka na jeden pokoj z kuzynem..na 7miesiecy.. teraz córką ma 8lat,mieszkamy na kawalerce,pracuje,ciężko jest ale trzeba dac radę..Nie wyobrażałam siebie tego ale dalam i jestem z siebie dumna powodzenia!!!!
Wszystko co przeczytałam jest takie prawdziwe, jakbyś pisała o mnie- do mnie. Tylko jak ma się dzieci jest jeszcze gorzej…. Czy mam prawo burzyć im ich „mały bezpieczny” świat tylko dlatego, że nie daje mi szczęścia związek, w którym tkwię. Nie znam innego świata….
Oczywiście, że masz prawo. Słynne słowa : szczęśliwa matka to szczęśliwe dzieci/dziecko. Ja również mogłabym rzec, że zmarnowałam 10 najlepszych lat. Wychodząc za mąż mialam lat 27, gdy urodziłam syna – 29, kiedy kazałam wyprowadzić się z domu mojemu mężowi, bo okazało się, że rola męża i ojca to nie to, co tygryski lubią najbardziej – 31, a nasz syn dokładnie 16 miesięcy. Rozwiedlismy się w zeszłym roku -miałam lat 33. Dziś mam 34, syn 5. Jestem sama, pracuję na pełnych obrotach by zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje oraz by nie odczuł tej sytuacji. Z byłym mężem się dogaduję, relacje my poprawne. Przy dziecku pomaga mi mama i zawsze mogłam na nią liczyć. Czy żałuję? Absolutnie! Jestem szczęśliwa, śpię spokojnie, nie chodzę poirytowana, znerwicowana. Z perspektywy czasu stwierdzam, że ślub był błędem. Mimo że znaliśmy się bardzo długo, a parą byliśmy 8 lat, tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieliśmy. Ktoś napiszę, masz mamę do pomocy, to łatwo Ci pisać: zostaw męża, pognaj go, dasz radę sama. Gdybym nie miała mamy, zainteresowalabym w opiekunkę, nie miałabym wyjścia, ale postąpiłabym drugi raz tak samo. Czy myślę o tym, że kiedyś się z kimś zwiążę? Nie wiem, nie czuję takiej potrzeby, jestem jeszcze zbyt rozczarowana i nieufna żeby uwierzyć nowemu mężczyźnie. Dlatego kibicuję każdej kobiecie, która chciałaby odejść, a nie ma odwagi. To jest ten zdrowy egoizm, na który trzeba sobie pozwolić, inaczej po prostu powariujemy.
12 lat w związku ktory mnie niszczy … Maź pijak i do tego tyran … Zawzięty i mściwych … Mam trójkę dzieci nigdy sie nimi nie zajmował wyzywał i same straszne rzeczy … Poznałam kogoś jest cudowny taki jak ja … Najgorsze to wyjść z tego „domu ” gdzie jestem właściwie dozorca … Ale kocham i to tak bardzo jak nigdy wkoncu słowo normalny ma dla mnie znaczenie