!!NOWY POST!!
Dziś chciałam Wam napisać o zjawisku, którego sama nie umiem do końca nazwać ani zrozumieć skąd właściwie się wzięło. Pewne jest jednak, że istnieje i ma się świetnie, ponieważ wciąż o nim słyszę, obserwuje je i…nie mogę wyjść z podziwu, jak powszechne jest.
Opiszę je na konkretnym przykładzie. Mam przyjaciółkę. Jest w podobnym wieku jak ja, jest bardzo dobrze wykształcona- dwa kierunki studiów, liczne fakultety, kursy itd. Mimo młodego wieku w swoim zawodzie osiągnęła już właściwie max możliwości. Niedawno w związku z tym się przekwalifikowała. Lubi wyzwania, ma masę przyjaciół i znajomych. Jest szczęśliwa, zadbana, spełniona, kupiła mieszkanie, wyjeżdża na wakacje. Mimo to, na każdym rodzinnym spotkaniu zamiast podziwu jak świetnie sobie radzi, ile osiągnęła, jak bardzo jest zaradna, promienna i kobieca słyszy tylko i wyłącznie słowa żalu i zawodu nad tym, że jest sama. Cóż, tak potoczyło się jej życie, że się rozwiodła i do tej pory nie trafiła na mężczyznę, z którym widziałaby szansę na dom i dzieci. Mimo wszystko nie chce zamienić się w szaloną desperatkę. Cierpliwie szuka, czeka i cieszy się tym jak wiele ma. Czy to nie jest zdrowe i dojrzałe podejście?
Okazuje się, że według wielu osób absolutnie nie. Nie wiem dlaczego, ale ludzie- szczególnie starsi, w wieku moich rodziców i dziadków, nie potrafią pojąć i docenić takiej postawy. Traktują taką kobietę jak gorszą, niepełnowartościową i odnoszą się do niej z litością. Moja przyjaciółka wciąż słyszy od wszystkich: „Ehh, żeby ci się w końcu życie ułożyło”. Dla mnie to śmieszne ;) Czy ona naprawdę ma nie ułożone życie? Tylko dlatego, że nie jest w związku? Serio?
Inny przykład. Kobieta tuż przed 30. Niebawem bierze ślub. Nie ma i nigdy nie miała pracy, bo chciała aby utrzymywali ją rodzice. Narzeczony bez pracy, również utrzymywany przez rodzinę. Zero wykształcenia, planów, ambicji, perspektyw i pomysłu obojga na to co faktycznie z nimi będzie po tym ślubie. I tu sytuacja odwrotna- cała rodzina zachwycona i szczęśliwa „no bo ona kogoś ma”. Czy to aby nie chore? Ja już abstrahuję od tego jak absurdalne jest to podejście i jak bezmyślne, ale czy naprawdę nasze kobiece szczęście o sens życia definiuje jedynie fakt posiadania faceta? Czy to nasz jedyny życiowy cel? Czy każda z nas koniecznie i przymusowo musi tego pragnąć i ma to być jej jedyny życiowy cel? Serio nic więcej nie jest istotne? Czy nie możemy być szczęśliwe w inny, pasujący nam sposób?
Wydaje mi się, że każda z nas ma prawo do swojej własnej definicji szczęścia. To my kształtujemy swoje życie i myślę, że nawet gdybyśmy tak strasznie potrzebowały i poszukiwały partnera, nie potrzeba nam niczyjej litości, klepania po ramieniu strych ciotek i patrzenia z pogardą lub żałością. Nie słyszałam o tym by komuś to pomogło- może co najwyżej dobiło… Myślę, że istotne byłoby pomyślenie zanim coś takiego zrobimy i tyczy się też każdej innej, intymnej sfery życia drugiej osoby: ślubu, dzieci, rozstań itd. Pamiętajmy o tym kochani…
Do mnie tak powiedział ojciec mojego kumpla: „nie powiodło ci się co?” Myślę że jego nieudane małżeństwo to jedyne co jeszcze utrzymuje go na powierzchni… I po prostu nie jest w stanie zrozumieć, że niektórzy po rozwodzie zaczynają wreszcie oddychać… Najgorsze jest tylko to że ludzie tak niskich lotów, doprowadzający siebie i współmałżonka do ciężkiej depresji postrzegają każdy rozpad jako klęskę i porażkę… Z takimi osobami trzeba obchodzić się jednak delikatnie, bo przecież to żadna satysfakcja dokopać komuś kto w gruncie rzeczy jest w znacznie trudnejszej a Permanentnie
Jak mam iść na imprezy rodzinne, to mam dość, a niedługo wesele – najbliższej kuzynki. A moja babcia z litością w głosie – dziecko drogie, opłacilaš już kogoś, żeby z Tobą poszedł? Bo jak czytam te kolorowe gazety, to teraz taka moda, a Ciebie na to stać. Wiesz samej iść, to lepiej nie iść. Masz prawie 40 lat i sama, wstyd znowu w calej rodzinie. Co wesele ten sam problem…
Zazdroszczę wszystkim, którzy potrafią wierzyć, że rozwód nie jest porażką. Sama przygotowuje się do rozstania z mężem, bo wiem, że moje małżeństwo nie ma przyszłości. Nie chcę żeby moje dziecko wyniosło z domu wzór rodziny jaki od kilku lat tworzymy. Wiem, że to konieczne, ale wciąż czuję że poniosłam życiową porażkę. Obwiniam się, że nie potrafiłam stworzyć dziecku szczęśliwej rodziny. Opinia innych nie jest dla mnie ważna. Sama wewnątrz czuję się gorsza i szukam winy w sobie, choć wiem że jest ona pewnie gdzieś pośrodku. Chciałabym dojrzeć wreszcie do myśli, że rozstanie z mężem, którego wybrałam na ojca swojego dziecka nie jest porażką. Chciałabym szczerze czuć, że był to jeden z rozdziałów mojego życia, który właśnie się skończył.
No właśnie, też zazdroszczę… Jestem prawie rok po rozwodzie, po 10 latach małżeństwa. I niby nie widzę tego w kategorii porażki, to jednak cały czas mam z tego powodu doła. I cały czas staram się zaakceptować tę obecną rzeczywistość. A nie jest mi łatwo…
Ten opis pasuje również do mnie….podobna sytuacja…niby teraz jest ok a ja mam doła bo właśnie się obwiniam i wraca to do mnie o zastanawiam się co robiłam nie tak,może zbyt często wybaczałam…nie wiem już sama
Co do przyjaciółki – zazdroszczę jej podejścia, tego, że się spełnia i nie patrzy na innych. Ja tak silna nie jestem, ale to może dlatego, że dla mnie sensem życia jest posiadanie potomstwa, a nie kariera. I walczę ze sobą, żeby przestać się załamywać, że to do przeżycia, nie wszyscy powinni być rodzicami, ale…. nic nie pomaga. I ta myśl, że w najlepszym wypadku będę babcią na wywiadówce , no nie daje mi spokoju, nie umiem tego przeprogramować.
Co do tych ludzi – słabe, ale w naszym kraju dość częste niestety. Trochę rozumiem – to jest myślenie w stylu będzie do kogo na stare lata gębę otworzyć, szczegóły nieistotne.
Ona nie wybrała kariery zamiast rodziny. Tez chce mieć męża i dzieci, ale na razie nikogo nie poznała- szuka, ale się nie spina bo i po co? W czym to pomoze?
O nic innego mi nie chodziło przy gratulowaniu podejścia, może źle to ujęłam – np. mi do 30 kilka lat zostało, zawsze bardzo chciałam mieć dziecko, z wiekiem nawet więcej niż jedno, jeszcze dwa lata temu czułam luz, bawiłam się, nic na siłę, chociaż czasami bywała desperacja (a propos braku drugiej połowy, ale jak dostałam odpowiednio po tyłku, to dałam sobie spokój), teraz jestem w związku, jest bardzo dobrze, właściwie największym problemem jestem ja, a raczej moje podejście. Zaczęłam mieć problemy hormonalne, obiektywnie wiem, że to nie koniec świata, wprost nie mam jeszcze przeciwwskazań na ciążę, ale wariuję, że nigdy nie zostanę matką (a na dzień dzisiejszy pewne jest tylko to, że będę miała mniej dzieci niż bym chciała). Jestem na siebie wściekła, że jestem aż tak opóźniona. Boję się, że za te dwa lata jak postanowimy się starać, to się okaże, że ja już nie mogę albo potrwa to długie lata i będę już stara. W sumie wiem, że to w moim podejściu do życia jest błąd – przecież jak się ma spierniczyć, to zawsze znajdzie się jakaś przeszkoda, ale moje emocje są zbyt silne. Dlatego zazdroszczę, że skupia się na tym, co ma. Ja już do siebie siły nie mam. Moje myśli idą tak daleko jak nawet bycie babcią a nie matką, że moje dziecko mnie znienawidzi przez mój wiek…. no tragedia
Moja przyjaciółka próbowała mnie umówić ze swoim kolegą z pracy. Facet zupełnie nie w moim typie (wielki miś), ale ona przekonywała, że fajny i bogaty… Nie dałam się przekonać. Na spotkaniu w większym gronie wspomniała o tym innym znajomym, ja odpowiedziałam, że nie pasowalibyśmy do siebie na co ona odpowiedziała „wszyscy z niego w pracy się nabijają bo jest głupi, ale wolny przecież”.
Chyba poprostu by się lepiej poczuła gdybym z kimś takim była.
Fajna „przyjaciółka” ♀️♀️ Ludzie są straszni
Też jestem po rozwodzie, mam dwóch synów 5 i 6 latka. Na pierwsze wesele jeszcze przed samą rozprawą zabrałam ich obydwu i bawiłam się doskonale. Właśnie dlatego że mi nie wyszło miałam mega wsparcie, nikt nie pytał, nie robił wielkiego halo, po prostu się fajnie bawiliśmy. Można, można… Co do mojej definicji szczęścia brakuje mi drugiej połówki jak diabli. Fakty są takie że samotne wychowywanie dzieci to cały świat kręci się wokół nich i na samego siebie brakuje po prostu miejsca. Chyba, że ma tabuny babć do pomocy. No ale szansa jest zawsze nawet jeżeli jeden do nieskończoności.
A może jakaś terapia by pomogła? Oczywiście nie chce być źle zrozumiana, ale jeżeli dbamy o higienę ciała, utrzymanie go w dobrej kondycji poprzez sport, porządek w naszych domach to naturalną rzeczą jest dbanie o higienę umysłu i jeśli tego jeszcze nie potrafimy robić to taka terapia może nas tego nauczyć. Myślę że zbyt wiele rzeczy traktujemy stereotypowo zaczynając od postrzegania singli jako tych, którym nie wyszło w związkach, poprzez „stare matki” na wywiadówkach, po korzystanie z terapii tylko przez te osoby które mają „poważne” problemy ze sobą… Im bardziej intensywnie o czymś myślisz, analizujesz, skupiasz swoje działania na tym bez konkretnego efektu to jest to coraz silniejszym źródłem stresu i frustracji …i koło się zamyka… a przy tym nakręca sytuację
Takim ludziom z pewnością tylko to typ człowieka widzącego wady i kłopoty u każdego poza sobą ;)
Hmmm, jeśli to było do mnie – nie wiem, ciężko znaleźć dobrego psychologa. Ja właściwie nie wierzę w stereotypy, niczego i nikogo tak nie traktuję – do wszystkiego podchodzę indywidualnie – i tylko sobie narzucam nierealne cele i nie umiem wybaczyć sobie opieszałości i błędnych wyborów. „Im bardziej intensywnie o czymś myślisz, analizujesz, skupiasz swoje działania na tym bez konkretnego efektu to jest to coraz silniejszym źródłem stresu i frustracji …i koło się zamyka… a przy tym nakręca sytuację” – masz rację, tylko ja jestem zwykle wulkanem emocji i dopiero jak siebie chwilę pomęczę, to mi wraca zdrowy rozsądek. A żeby było zabawniej z miłością do siebie nie mam problemów, tylko wszystko, co mi się nie podoba, że nie mam muszę przepłakać i przegadać. ;d Być może podłożem jest fakt, że mentalnie mam z 60 lat.