Dziś chciałam poruszyć temat, który dla mnie jest jakimś niezrozumiałym ekstremum. Jest czymś co oczywiście można wytłumaczyć jakimiś tam argumentami, ale mimo wszystko, mimo, że byłam w różnych sytuacjach, nie potrafię ich przyjąć- niestety. Już mówię o co mi chodzi- dokładnie o tkwienie w gównie. Przepraszam za turbo szczerość i dosadność, ale cóż, taka moja natura. Myślę o tkwieniu w smutku, żalu, użalaniu się nad sobą, nie robieniu niczego ze swoimi problemami. Rozumiem sytuację, że ktoś nie umie określić źródła swoich problemów, nie jest pewien, nie ma pojęcia jak zacząć, co jest źródłem jego sytuacji, ale na Boga! Jeśli się to wie i nie chce zmieniać bo „tak mi wygodnie”, „znam już ten stan i przywykłam”, „tak mi bezpiecznie”, „boję się zmian” itd.
Dziewczyny, nieszczęście i żałość nie są po to by w nich tkwić. One spotykają nas by czegoś nauczyć, pobudzić do działania, bodźcować, skłaniać do życiowych rewolucji. A co jeśli się z nimi nic nie robi? Co to oznacza? Tłumaczenie się bezsilnością i zmęczeniem mogę zrozumieć przez pół roku. Jeśli trwa to dłużej to zwyczajne wygodnictwo i lenistwo. Łatwiej jest powiedzieć „ nie mam siły, nie daje rady bo mam tak źle”, niż ruszyć z miejsca i zwyczajnie żyć i działać. Takie usprawiedliwienie się jest na pewno szalenie wygodne. Pytanie czy powtarzając te frazesy przez 5 czy 10 lat, nadal będziesz zadowolona z postawienia siebie w takiej sytuacji? Ja rozumiem uraz do facetów, uraz do związków itd., itp., ale dziewczyny…czy jak raz zjecie ciacho z zakalcem to już nigdy żadnego nie spróbujecie? Czy jak raz dzieciak spadnie z huśtawki to nie będzie chciał się nigdy pobujać?
Tracenie czasu i życia na uprzedzenia i tanie usprawiedliwiania- tak to widzę i nigdy się do tego nie przekonam. Dlaczego? Bo to jak wrzucanie wszystkich do jednego wora, jak strach przed tak oczywistymi rzeczami jak oddychanie, to skazywanie się na cierpienie ze strachu przed…no właśnie? Większym cierpieniem? Skoro teraz jest tak źle, że aż brakuje tchu, słów by to wyrazić to sądzisz, że może być gorzej? Nie, może być tylko lepiej, bo jeśli może być gorzej…to znaczy, że wcale nie jest tak źle. To proste jak drut. I nie mówi tego osoba która zawsze miała z górki, nic nie przeszła i snuje tylko dywagacje na temat o którym nie ma pojęcia.
Na wszystko w swoim życiu zapracowałam sobie sama- ciężką i konsekwentną pracą. I nie ważne czy mówimy to o rzeczy materialne czy zwykłe marzenia. Nie mam bogatych rodziców, spadku po cioci z Ameryki, nie mam milionowej pensji czy wygranej w totka. Na swoje sukcesy, porażki, kopniaki w tyłek i wzloty, pracuje lata i staram do wszystkiego dojść ciężką, uczciwą i konsekwentną pracą. Rzadko biadolę (właściwie tylko przy PMS), staram nie poddawać i durnie się nie tłumaczyć. Każdy okres smutku i żałoby ma swój początek i koniec jak przysłowiowy kij. To o czym wielokrotnie mówiłam- jeśli ktoś z własnej woli tkwi w jakiejś sytuacji lub akceptuje jakieś zachowania względem siebie, nie powinien liczyć na jakiekolwiek politowanie. Jeśli tkwi i się godzi na nią- to znaczy, że tak mu dobrze. Tyle. Pytanie tylko…czy nie będziesz tego żałować za 5, 10 czy 15 lat?
Asiencja says
Dzięki. Niezły kop w tyłek
karmel says
czasem kop w tyłek to jedyna metoda by ruszyć z miejsca :)
A. says
Ja tkwię w małżeństwie i ja po prostu się boję zmian…. a jestem zdecydowana na rozwód ale nie wiem jak mu to powiedzieć. Muszę chyba kilka razy przeczytac notki by się psychicznie przygotować
Żona says
Daj znać jak poszło. Może i mi się uda zdecydować
Jolka says
Zgadzam się i mam wrażenie, że kobiety i tak są silniejsze i łatwiej potrafią wziąć się w garść niż faceci… Ci częściej tkwią w beznadziejnych sytuacjach i boją się zmian… i nie mówię tu tylko o związkach ale ogolnie.
agniecha says
Ja właśnie tkwiłam w takim małżeństwie… Generalnie w końcu po 2,5 roku stanu hibernacji wniosłam pozew rozwodowy… Mąż się zdziwił,bo nie spodziewał się chyba po mnie takiego aktu odwagi…Straci kucharkę, sprzątaczkę i mamę bis- bo taka jest terminologia na drugą mamę…Zaczynam wszystko od nowa.Zmiany miejsca zamieszkania,nowa praca,wszystko nowe… Jestem przerażona ale też pełna nadziei. Bo jak długo można udawać? A on po prostu się mną znudził… I nie chce małżeństwa…Dodam,że cholernie go kochałam,ale jak mówi moja mama nie żebrze się o Miłość. W górę serca,Dziewczyny!!!
Dorota says
Po prostu to powiedz, zrob. Wez sobie tabletke uspokajajaca przed, usiadz wygodnie i poczekaj. Jak sie juz zjawi to popros by usiadl, bo chcesz cos powiedziec i powiedz „chce sie z Toba rozwiesc” a reszta pojdzie. Prawdopodobnie bedziesz gora, bo taki tekst to jak siarczysty policzek, ktorego sie nie spodziewal. Powiedz mu, dlaczego podjelas taka decyzje, ze od jakiegos czasu nie wyobrazasz sobie juz wspolnego zycia, zaproponuj jak mozecie sie rozejsc i zapytaj jak on to widzi. Ze nie musi od razu mowic, ze poczekasz az sobie to przemysli. Byc moze bedzie pytal o kolejna szanse. Od Ciebie zalezy co powiesz. Pamietaj… strach ma wielkie oczy. Ja mam to za soba. Pozdrawiam i powodzenia
Zofia says
Nic nie mówić wnieść pozew dowie się jak dostanie kopie i termin rozprawy.