Aby napisać ten post, wracam myślami do czasów, kiedy wyglądałam się i czułam jak zmaltretowana, przejechana trzy razy walcem i przeczołgana w koszarach. Tak, to było jakieś 3-4 lata temu. Przytyłam, bo jadłam śmieciowe, tanie żarcie i piłam wino butelkami. Mój dzień składał się z pójścia do pracy a potem powrotu do domu i użalania się nad sobą. Tak, kiedy o tym pomyśle szczerze- chciałabym siebie nienawidzić za ten czas. Pewnie byłoby tak gdyby nie fakt, że udało mi się ogarnąć i mimo wszystko wynieść coś z tej lekcji… A co? O tym zaraz Wam napiszę.
Nie zawsze było u mnie fajnie i kolorowo- tak na prawdę to chyba nigdy tak do końca nie jest, bo każdy z nas boryka się z problemami, kłopotami i zmartwieniami. Bywamy jednak „na fali” lub nie… Mój „brak fali” oznaczał marazm lub ciągłą huśtawkę- nastrojów, chęci, samopoczucia, które rządziło mną i robiło ze mną co chciało. Zapuściłam się straszliwie, w nic nie mieściłam i generalnie chyba podświadomie, chciałam zniknąć, stać się niewidzialna, niezauważalna i…udawało mi się to doskonale. Z dziewczyny pełnej życia, uśmiechniętej i bardzo zadbanej, która nie narzekała na brak powodzenia, stałam się chodzącą kupką nieszczęścia, koło której nawet nikt nie chciał siedzieć w autobusie. O tyle o ile podobało mi się to na początku, bo zwyczajnie dawało mi to święty spokój, tak w momencie, kiedy zapragnęłam zmian, atencji, bliskości…okazało się to szalenie trudnym do odkręcenia. Każdy chyba wie, że kilogramy nie gubią się same, włosy nie układają jak w bajce a wygląd i ubiór powinien być adekwatny do naszego wieku i samopoczucia (a nie wyglądać jak w worze pokutnym w kolorze black). Przede mną był ogrom pracy, ale wizualizując sobie jaki może być efekt…umiałam spiąć tyłek i zapieprzać by zmienić to wszystko w czym próbowałam się od pewnego momentu ukryć a co później tak znienawidziłam.
Nie chciałam być niewidzialna, smutna, zagubiona, nijaka, aseksualna, niepewna…chciałam być sobą. Było mi wstyd, gdy ktoś mówił, że wyglądam, jak stara baba. Było mi źle, kiedy zdawałam sobie sprawę, że nie chodzę na randki, bo nie jestem atrakcyjna a do tego nie jestem w stanie zainteresować nikogo choćby rozmową. Przerażała mnie myśl o ewentualnym rozebraniu się przed facetem mając kilkanaście kilo na plusie, na głowie fryzurę dla pań 60+ i umiejąc na spotkaniu jedynie się czymś oblać, ubrudzić lub siedzieć przerażona nie wiedząc o czym mówić. Chciałam zmian! Bardzo ich chciałam i nadeszły. Odnalazłam swoją falę i flow! Zadecydowały o tym: chęć zmian, pragnienie miłości i ciężka harówka nad sobą.
Jak to się jednak stało, że te trzy rzeczy doszły do skutku? Mianowicie: 5 dni w tyg na siłowni od 22:00-24:00, dieta, rezygnacja z pokutnych worów na rzecz ciuchów, w których chodzą laski w moim wieku. Wizualizowanie sobie celów i pragnień i powtarzanie sobie, że do nich dosięgnę i… kiedy waga spadła oraz nabrałam pewności siebie i odwagi do tego by na nowo odkryć swój sexapil- wszystko się zmieniło! Bo kobieta pewna siebie, lubiąca siebie i przede wszystkim znająca siebie na wylot- to kobieta pewna, szczęśliwa, kochająca i kochana. Taka osoba promienieje, ma w sobie pozytywną energię, roztacza wokół aurę, która działa jak afrodyzjak. Znowu nie zamykała mi się buzia, znowu uśmiechałam się od ucha do ucha, dostawałam zaproszenia na randki i komplementy. I wiecie co? Sprawiało mi to ogromną przyjemność bo po tym wszystkim sobie na nie zasłużyłam. Ciężko zapracowałam i uważam, że stać na to absolutnie każdą z nas!
Zmianka says
Czytam Twój wpis i wiesz. Też zapracowałam sobie na zmianę swojego wyglądu, schudłam byłam na fali ale potem zrozumiałam że wygląd tak naprawdę nie sprawił że zaczęłam umawiać się na randki…a bardzo chciałam tego…praca nad wnętrzem jest dużo bardziej trudniejsza …ot takie jest moje spostrzeżenie. Cieszę się że polaczylas wnętrze i zmiany fizyczne! Gratuluję Ci!
Mona says
Czytajac twoj post widze siebie w tej chwili i ciezko wyjsc z tegi dolka. Dzekuje. Bede walczyc.
Kasia says
Chciałabym mieć tyle siły co ty.Podziwiam i zazdroszczę
Małgorzata says
Ja teraz znajduję się w podobnej sytuacji ale bardziej cierpię wewnętrznie. Staram się dbać o siebie, chociaż przez ciągłe wahania nastrojów i zmęczenie fizyczne(praca od 7 rano, dzieci, dom) powodują, że zasypiam wraz z synem. Wieczorem nie mam siły ani na czytanie, ani na zrobienie czegoś dla siebie. Zmartwienia powodują, że zamykam się w sobie. Mam parę zaufanych przyjaciołek, z którymi mogę porozmawiać. Niestety nie rozwiążą moich problemów finansowych związanych z rozwodem. Czekam na kolejny termin. Niestety SĄD obniżył mi kwotę, którą mąż płacił jako koszty utrzymania rodziny. Staram się znaleźć inną pracę ale to nie jest łatwe.
Twoje posty pokazjuą, że i dla mnie kiedyś zaświeci słońce.
calaja says
Byłam w identycznej sytuacji! Mąż zrobił ze mnie zahukaną, niepewną siebie, zastraszoną dziewczynkę, która nie wierzyła w siebie, ani w to że jeszcze kiedykolwiek będzie szczęśliwa!
Decyzja nr 1 – odejść od niego! Uratować siebie!
Zbierałam się do tego rok! W koło tylko głosy, że przesadzam, że mamy wszystko, że nie dam rady sobie bez niego. Nie słuchałam i sama zbierałam siłę do odejścia: czytałam poradniki dla kobiet, zapisałam się na terpaię dla kobiet doświadczajacych przemocy psychicznej, zadbałam o to, zeby mieć stabilność finansową. I odeszłam.
Pierwsze pół roku to była euforia, że w końcu mam spokój, że mogę robić co chcę i być kim chcę…No własnie: ale kim? Przez te wszystkie lata straciłam siebie! Nie znałąm siebie. Nie wiedziałam co jest dla mnie dobre, co lubię, czego chcę!
Decyzja nr 2 Odnaleźć siebie!
Kolejne pół roku czytania poradników, rozmów z osobami które miały podobne przejśca a teraz są na fali. Pisanie planu na to co dalej, doszukiwanie się gdzie jest problem, skąd się wziął, co zrobić, żeby ponownie nie powtórzyć tego samego schematu i nie trafić na takiego typa.
Decyzja nr 3 terapia DDA
Rok dla siebie na pracę nad sobą. W tym czasie przeszłam absolutną metamorfozę! Odwaliłam kawał ciężkiej roboty i nie boję się tego mówić głośno!
W tej chwili czuję się fantastycznie! Jestem pewna siebie, poznałam siebie, to co mną kieruje, schematy w które wchodzę. Czuję siebie.
Dodam, że równocześnie z zadbaniem o psychikę zadbałam o ciało. A właściewie o zdrowie. Zdiagnozowano u mnie Hashimoto, więc przeszłam na dietę bezglutenową, bezlaktozową, bezcukrową, zero alkoholu, rzuciłam palenie. Ćwiczę.
Nie muszę mówić, że zainteresowanie facetów moją osoba jest ogromne. Na początku zachłysnełam się tym! Po 4 randki w tygodniu (każda z innym), gubiłam się z kim piszę smsy…Teraz już „wybrzydzam”. Poznałam swoją wartość. Kiedyś szłam na randkę i martwiłam się czy się spodobam, co on sobie pomyśli. Teraz martwię się tylko tym czy będzie miał pczucie humoru i ładne zęby ;) Liczę się ja!!! Zdecydowałam się tez na zmianę pracy i zarabiam 2 razy więcej! Udało się uzyskać stabilność finansową! Chcę w końcu przestać wynajmować mieszkanie i kupić swoje własne. I wiem, że mi się uda! Bo wiem do czego dążę i wiem, że jeśli bardzo człowiek czegoś i chce i robić wszystko aby to osiągnąć to nie ma możliwości, żeby się nie udało! Człowiek jest tak skonstruowany, że poradzi sobie ze wszystkim! WSZYSTKIM!
Powodzenia dziewczyny i chłopaki!
szary człowiek says
Ja na swoje „słońce” czekam 14 lat. Nie poddaje się ,ale do załamania mało mi brakuje. Trzymam kciuki i życzę powodzenia