Tak, ta rozwódka to ja. Cały czas jest mi się ciężko się do tego przyzwyczaić i przyznać, choć tak na prawdę nigdy w ten sposób o sobie nie pomyślałam. Pamiętam, jeden jedyny raz gdy, przywołałam to w myślach. Składałam wtedy wniosek o kartę kredytową i zaznaczałam tam stan cywilny: rozwódka. Jak dziwne mi się to wtedy wydało…
To, ile spada na kobietę po zakończeniu bardzo długiego związku, jest niezwykle przytłaczające. Życie z kimś zmienia nas bezpowrotnie, szybko przyzwyczaja do wielu rzeczy, buduje bezpieczeństwo, poczucie wartości, daje prawie pewność, że tak już będzie zawsze- szczególnie gdy ta więź jest przypieczętowana w kościele czy urzędzie. Za tą pewnością idą plany, marzenia, codzienne wybory nią dyktowane i nagle wszystko się dezaktualizuje. Lata pracy nad sobą, docierania się nawzajem, kłótnie, godzenie, obietnice, wyznania, gesty, uczucia, historie…wszystko jest przeterminowane, niestrawne, zamknięte, nieaktualne. Wszytko upada w gruzach. Zamienia się w pył. Kobieta zostaje sama na tym polu bitwy, nad którym nadal unosi się kurz po stoczonej walce o siebie i swoje jutro, swój związek i przyszłość.
Ludzie dookoła mówią dwojako. Jedni krzyczą: „Ciesz się! Zaczynasz nowy etap!”, „Weź się w garść, to prezent od losu”, „Teraz się zacznie układać”. Pozostali za to dołują śpiewkami: „Jak mogłaś się rozwieść? Teraz będziesz sama”, „Jak sobie teraz poradzisz?”, „Trzeba było walczyć”. Realia jakie odkryłam jako samotna kobieta mieszkająca w stolicy, dosłownie mnie przerażały. W pewnym momencie uznałam, że jestem na totalnie straconej pozycji jako kobieta i ewentualna partnerka. Czułam się totalnie wykluczona ze swojego środowiska, z grupy znajomych, którzy żyli zupełnie innymi tematami i problemami, wyobcowana jako katoliczka, córka i siostra. Nigdzie nie należałam, nie czułam się dobrze i bezpiecznie. Wydawało mi się, że na czole mam wypisany ten rozwód i odstraszam tym wszystkich dookoła. Tak po części było, choć dopiero teraz, po czasie widzę jak bardzo. Sama sobie stworzyłam to piętno, którym biczowałam się każdego dnia. Sama stworzyłam sobie bat, którym biczowałam się każdego dnia. Mój ponury wyraz twarzy, oziębłość, smutek wyzierający z każdej części mnie i poczucie totalnej porażki, odstraszało każdego kto chciał się zbliżyć. Jak mogłam przyciągnąć do siebie coś dobrego kiedy we mnie było tylko zło i miliony negatywów?
Na początku był to strach, zaskoczenie i z całą pewnością przerażenie. Brzmi to jak bym miała 50 lat a mam dopiero 27, ale za moich czasów, dawno, dawno temu związek a raczej dobieranie się w pary, było dużo prostsze i bardziej klarowne. Ludzie się poznawali, szli na kilka randek, zaczynali chodzić za ręce, był pierwszy pocałunek itd., w pewnym momencie zachowania te samoistnie oznaczały bycie ze sobą. A teraz? Idziesz na randkę, koleś od razu pcha się z łapami licząc, że na szybko coś ugra. Całowanie się występuje przy dobrych wiatrach, bo wstępem jest aktualnie szybki numerek byle gdzie. Oczywiście sam seks niczego już nie oznacza, a na pewno nie jest pewnikiem, że teraz to my już jesteśmy parą- skąd! Potem taka skołowana dziewczyna wraca do domu i już sama nie wie, co to teraz właściwie jest między nią a nowym wybrankiem.To bolało. Koniec burzliwego związku nie daje poczucia pewności a kiedy się przełamujesz, okazuje się, że świat nie pokazuje Ci pozytywów. Chcesz, starasz się a wciąż napotykasz mur. Każdy kolejny napotkany mężczyzna jest kolejnym, smutnym rozczarowaniem.
Słuchałam historii koleżanek, patrzyłam na mijających mnie facetów, rozmawiałam z kolegami i byłam załamana. „To tak teraz wygląda szukanie miłości w wielkim mieście?” pytałam samą siebie. Miliony myśli w głowie i panika. Przecież nie chciałam spędzić życia zupełnie sama. To, że się rozwiodłam nie znaczy, że ma tak być już zawsze. Gdzieś wewnątrz siebie czułam przecież, że jestem młoda, atrakcyjna, że drzemie we mnie nadal dawna Karolina, która jest w stanie zawojować świat jeśli tylko będziemy tego chciała. Musi tylko znaleźć siłę do walki, uwierzyć w siebie, dać sobie szanse na nowy, lepszy start.
Wiara w to co możemy same osiągnąć jest kluczowa. Jak ktoś trzeci może w nas uwierzyć, zaufać nam i zaryzykować bycie razem, jeśli nas samych na to nie stać? Od kogo mamy zacząć pracę nad własnym życiem i losem jak nie od siebie? Szukanie winnych, użalanie się nad sobą, starzenie w głowie miliona wyłącznie przykrych scenariuszy… Macie tak samo? Miałam identyczne podejście i gdy teraz o tym myślę, samej siebie jest mi żal. Okres żałoby jest nieunikniony- to oczywiste. Coś tracimy, coś przegrywamy, coś się nam nie udało…ale czemu nie przekłuć tego w sukces? Przecież bolesne doświadczenia to najlepsza lekcja, bo pamiętasz ją doświadczając bólu na własnej skórze prawda?
Każdy z nas popełnia błędy. Źle ulokowane pieniądze, uczucia, czas, złe posunięcia jeśli chodzi o prace, studia i inne działania. My rozwódki, zawaliłyśmy swoje związki. Tak- zawaliłyśmy, bo wina ZAWSZE leży po obu stronach, ale teraz jesteśmy znowu wolne, bogatsze o milion doświadczeń i wiemy co zrobić by uniknąć starych błędów. Dajmy sobie szanse na nowe i lepsze jutro! Nie potrzebujemy na to niczyjego pozwolenia. Same musimy sobie dać zielone światło, gdy poczujemy, że jesteśmy na to gotowe. A gotowe prędzej czy później będziemy i mówię Wam to ja! Ja, która umiała zamienić popiół rozstania w diamentowe, zupełnie nowe życie.Świetną pracę, własne, cudowne lokum i faceta marzeń przy boku.
Świetne! czekam na następne
Swietne, przejmujace- fajnie sie czyta. czekam na nastepne
Zakladajac sukces bloga (poki co wyglada niezle) obstawiam statystyki ogladalnosci: M90% F10%
Nie spodziewałam się, że okaże się, że jesteś ode mnie młodsza ;) Trzymam kciuki za rozwój bloga i czekam na kolejne teksty :)
Super to napisałaś! Cieszę się bardzo że powróciły Ci siły i pewność siebie! Trzymam kciuki i czekam na kolejny tekst!
Świetny pierwszy wpis na bloga, trzymam kciuki! :)
Właśnie ten pośpiech chyba wszystko psuje. Mam 26 lat i z moich znajomych w moim wieku co najmniej trzy się już rozwiodły, albo są mocno niezadowolone ze swoich małżeństw. Ale są to laski, które bardzo szybko brały ślub, prawie że bez namysłu, w bardzo młodym wieku. A teraz to już w ogóle jest katastrofa – tak, jak piszesz, większości facetów zależy tylko na szybkim numerku, a nie na budowaniu relacji. Taki wzór jest promowany w mediach i w kinie od kilku lat, i oto mamy efekt… PS. Bardzo się zgadzam z tym, co piszesz na końcu – porażkę można (i powinno się) przekuć w sukces :-)
Pierwszy rozwód wzięłam mając 21 lat, drugi 34- do 3 razy sztuka u mnie się sprawdza :) A na poważnie rozwód to porażka dwojga ludzi. Każde rozstanie, nawet te bardzo potrzebne, szczególnie, gdy dochodzi w związku do jakiejkolwiek przemocy (fizycznej, psychicznej, ekonomicznej czy seksualnej), są bolesne. Trzeba umieć sobie poradzić, dźwignąć się i z większą siłą i energią iść na przód. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Bardzo szczery i wartościowy wpis. Brawo!
Bardzo dziękuje za te słowa :) są szczególnie cenne, bo otworzyć jest się trudno
Pierwszym krokiem to wiedzieć CZEGO SIĘ NIE CHCE. Przyznać przed samym sobą, że to nie jest „moja porażka” i nie dać sobie tego wmówić, bo to tylko innym pomaga nas skreślić. Wszystko zależy tylko od nas samych kobiet…
„dajmy sobie szanse na nowe i lepsze jutro! Nie potrzebujemy na to niczyjego pozwolenia…”
Dzięki Tobie mam nadzieje, ze moje życie sie odmieni. Rozstałam sie z chłopakiem po 8 latach, w ramach chęci odreagowania pojechałam nad morze -i wcale nie mówie o imprezach, tak po prostu chciałam pobyć w innym miejscu zdala od stolicy…. i znowu złośliwy los chcial, że poznałam faceta.. ech nawet nie pomyslalam ze ja i on, że my moglibyśmy być razem- jedynie zwykla wakacyjna znajomość….i cóż ja dziecko urodzone pod szczęśliwa gwiazda (śmiech) spotkało sie kilka razy z ów mężczyzną i zakochałąm sie po uszy… nie wiem co mam robić, nigdy nie myślałam ze moje i tak kiepskie zycie moze byc jeszcze bardziej pokręcone….(dodam, że on widzi we mnie tylko koleżanke- najwazniejsza dla niego jest jego praca i interesy)
Kluczem do sukcesu jest wiara, upór, wytrwałość i uczenie się na błędach. Ja sama popełniłam ich masę. W swoim małżeństwie i innych relacjach. To wszytko nauczyło mnie i dało wiedzę taką, jaką posiadam teraz. Musiałam doświadczyć bardzo wiele na własnej skórze, by dziś być tym kim jestem. Każdemu z nas należy się szczęście, akceptacja, miłość i zrozumienie. Wszystko to otrzymamy, ale tylko wtedy gdy na to zapracujemy i nauczymy się siebie. Tobie też wszytko się ułoży, Mój związek trwał 10 lat. Dziś dzięki tej szkole życia, jestem takim człowiekiem jakim zawsze chciałam być. Zapraszam do lektury- będę dzieliła się wszystkimi swoimi doświadczeniami :)
I da się? Da! I bardzo dobrze :)
No coś w tym jest teraz z tymi młodymi związkami czy znajomościami, wiele o tym słyszałam, że pocałunek to za mało… itp, straszne czasy przyszły. Dobrze, jeśli znalazłaś własną drogę i postawiłaś życie na nowo. Obyś była szczęśliwa i rób tak,a by taka była każdego dnia :) Pisze to mężatka od roku ;) Pozdrawiam
Bardzo fajny tekst:)
Jedno jest pewne, życie po rozstaniu na pewno nie jest łatwe. Nie oznacza to jednak, że należy się schować w mysiej norze. Jesteś młoda, jeszcze wiele osiągniesz!
najważniejsze to znaleźć swoją drogę, na której nikt nie przysłania horyzontu, i nią kroczyć. nikt życia za nas nie przeżyje.
Nie łatwo jest się podnieść po upadku z wieżowca. Nie mogę się wypowiadać na temat takich doświadczeń, bo tego nie przeżyłem. Moje bolesne historie miłosne kończyły się tak szybko jak się zaczynały. Powód? Niedopasowanie, ocenianie z góry, wymagania nie z tej ziemi i chęć bycia z kimś. T o wszystko co chciałem osiągnąć to miłość, ale za szybko. Rozstania, miłosne porażki bolą bardzo mocno i czasami bardzo długo, ale w końcu każda znajomość, każdy związek czegoś nas uczy.
A ja mam 30 lat, cudownego trzyletniego Synka i widmo rozwodu stoi przede mną. Trafiłam do Ciebie przypadkiem i próbuję odnaleźć w sobie jakąkolwiek siłę. Czuję się jak bezwolna lalka. I nie wiem, co dalej. Boję się być sama. I nie wiem, czy potrafię.
Czasem lepiej być samej niż z kimś przy kim czujemy się samotne.. Ja nie mam dzieci. Rozwód był dla mnie straszny też przez myśl o tym, że być może nie będę ich już miała bo z kim…? Ty masz syna i powinnaś w nim szukać motywacji, siły i oparcia. Nie będziesz sama bo masz jego. Bądź dzielna i nie poddawaj się. Walcząc o siebie, walczysz tez o niego. Każde dziecko przecież chce mieć szczęśliwą mamę prawda? Być może rozwód nie jest jeszcze przesądzony… Postaraj się wykorzystać wszystkie wyjścia… Dopiero gdy z nich skorzystasz, podejmij decyzję tak by nie mieć sobie nic do zarzucenia. Bardzo Ciepło Cie pozdrawiam! :)
Dobrze, że znalazłaś swoje miejsce i mimio tak potężnego zwirowania losu, jakim był rozwód dałaś radę i ułożyłaś sobie życie. Wszytskie zmiany są trudne
Późno odpisuję, ale dużo się działo. Postawiłam sprawy jasno i stwierdził, że chce walczyć. O mnie, o dziecko i o miłość, która tli się jeszcze. Nie wiem, co przyniesie życie, ale pamiętam, że było dobrze. Czytam Twoje posty i odnajduję w nich siebie, chociaż nie zawsze. Powalczę jeszcze trochę. Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy bardzo młodzi i wszystko było proste. Nasze drogi nadal się krzyżują, chociaż nie zawsze. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Jakoś być musi. Dziękuję za ciepłe słowa i nadal z uwagą śledzę Twoje losy. Nie wiem co będzie ze mną, ale dobrze czuć wsparcie. Życzę Ci dobrego nowego początku, bo przecież każdy oczekuje i zasługuje na szczęśliwe zakończenie.
fajnie że mimo rozwodu dajesz sobie radę i idziesz do przodu:) to najważniejsze!
Stron o tematyce rozwodowej prowadzonej z taką starannością zdecydowanie w Polskim Internecie brakuje. Gratuluje!
Przy Dwojce dzieci po 15 latach małżeństwa ze wspólnym kredytem na mieszkanie rozwód nie jest taki prosty. Gdy się czyta wpis, to wydaje się to proste, ale tak nie jest.
Nigdy nie jest :) wg psychologów to jedno z trzech najcięższych przeżyć dla człowieka